czwartek, 6 listopada 2014

Podsumowanie października

Dzisiaj przychodzę do was z podsumowaniem kolejnego miesiąca. We wrześniu pisałam, że wciąż przestawiam się na szkolny tryb, a teraz - na poczatku listopada - mogę wam powiedzieć, że jeszcze nie do końca mi się to udało. Nie chodzi mi o wczesne wstawanie czy o konieczność nauki ale o jakieś takie ogóle zagospodarowanie czasu, nie wpadłam jeszcze w swój dobry rytm. Mimo to działo się kilka ciekawych rzeczy, jak zwykle.



Może jeszcze nie wiecie, ale prawie każdy weekend minionego miesiąca spędziłam u Basi. Mamy taki nowy zwyczaj, że przed każdym sprawdzianem organizujemy we dwójkę maratony matematyczne, a że sprawdziany przypadają co tydzień no to sami rozumiecie... Zdążyłam już nawet opanować swój paniczny lęk przed psem-potworem w ktorym budzi się żądza mordu kiedy tylko mnie zobaczy. No patrzcie jaki brutal, zamordował kaczuszkę....



Na początku października odwiedziliśmy razem z P. Poznań i Łódź. Niestety mieliśmy strasznie mało czasu i o ile w Poznaniu daliśmy radę chociaż zjeść szybki obiad, to w Łodzi nawet na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Szkoda mi zwłaszcza czasu w Poznaniu, chciałabym mieć go więcej i zobaczyć większą część miasta. Na dodatek spotkała nas niemiła niespodzianka, kiedy po postoju na stacji benzynowej nasze autko zdechło. Po prostu przestało zupełnie reagować na cokolwiek, łącznie z groźbami i naprawdę byliśmy pewni, że wrócimy z Poznania lawetą. W końcu udało nam się jakimś cudem odpalić, ale najedliśmy się strachu. Było jednak coś co zrekompensowało pośpiech. Aby zdążyć na czas musieliśmy wyjechać chwilę po 5 rano. Nie byłabym sobą, gdybym przez całą drogę nie siedziała z aparatem przyklejonym do szyby. Większość zdjęć wyszła porządnie poruszona, ale i tak zdjęcia o poranku podobają mi się tak niesamowicie...








Ale przejdźmy do naprzyjemniejszej części: jedzenia. Odkryciem miesiąca były ciasteczka z Żabki. Kosztują około 5-6 zł i są naprawdę przepyszne. Spodziewałam sie gumowatego biszkoptu z nadzieniem, a to są idealne, kruche pyszności. Dostępne są w kilku wariantach smakowych, ale z dwóch, które próbowaliśmy bardziej smakowała mi kokosowa.



Kolejną rzeczą jest sok aloesowy, który w sumie nie jest jakąś szczególną nowością (zaopatruję się przy każdej wizycie w Ikei), ale jest taki pyszny, że nie mogłam o nim nie napisać.


A pozostając w temacie Poznania - burger ze Świętej Krowy. Mam prawdziwą obsesję na punkcie ,,domowych" burgerów, to znaczy takich w prawdziwej bułce i z prawdziwym mięskiem (te z McDonalds smakują jak podeszwa). Ten poznański był dodatkowo z mozzarellą, bazylią i suszonymi pomidorami. Uwierzcie mi, ze jest to jeden z tych smaków, które śnią się po nocach i jestem w stanie przejechać pół Polski byle tylko znów do niego wrócić.


Na koniec budyń umilający maraton matematyczny - z dodatkiem czekolady, płatków, ciasteczek i soku owocowego. Pychotka.


 A, jeszcze jedno. Spuścili wodę ze stawu. Nie wiem czy było to przyczyną pojawienia się ogromnych ilości ptactwa, ale myślę, że to całkiem możliwe. Ptaki krążyły nad woda przez kilkanaście dni. Teraz niestety już odleciały, ale pojawiły się łabędzie... ^^




Jeśli chodzi o mój żywot kulturalny, bo - o dziwo - jeszcze taki posiadam (ba, byłam nawet w teatrze i na koncercie organowym w ciągu ostatniego miesiąca!) to mam dla was film i książkę.

Zacznijmy od filmu. 
Nie pamiętam polskiego tytułu. Główna bohaterka umawia się z chłopakiem na jedną noc, ale przez okropną zamieć nie może wrócić do domu i musi spędzić z delikwentem kilka kolejnych dni. To komedia, ale nie w typie tych głupkowatych. Żarty są na poziomie, a główni bohaterowie tak uroczy, że żałowałam, że nie mogę poznać ich dalszych losów.














Natomiast jeżeli chodzi o książkę... Jest to coś o czym wspominałam już w zeszłym miesiącu, przy okazji polecania filmu. ,,Gwiazd naszych wina". Z reguły podchodzę z dużym dystansem do książek, wokół których jest tyle szumu, nie lubię czytać tego, co wszyscy, ale przypadku tej książki cały ten szum jest całkowicie zrozumiały, Za równo książka jak i film są genialne i naprawdę skłaniają do rozmyślań. Książka chyba nawet bardziej, jest tak przeraźliwie... ludzka, że chyba już bardziej się nie da.

Na sam koniec mam jeszcze aplikację miesiąca. Promocje w telefonie to zbiór gazetek reklamowych z marketów (BIEDRONKA), drogerii, a nawet kilku sklepów z ubraniami. Można wypatrzyć naprawdę prześliczne rzeczy w niskich cenach, a na dodatek mamy bieżące informacje o wszelkich rabatach. Idealnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz