poniedziałek, 31 marca 2014

O fobiach

 Każdy z nas czegoś sie boi. To jest całkowicie normalne. Problem pojawia się, kiedy strach nie jest już tylko strachem, a zaczyna być czymś większym - paniką, koszmarem. Jeszcze gorzej jest, kiedy ten strach jest irracjonalny, a w przypadku fobii najczęściej właśnie tak jest. I w sumie po to piszę tego posta. Bo ktoś, kto nigdy czegoś takiego nie doświadczył, po prostu nie zrozumie. I ja chcę wam pomóc zrozumieć. Często się właśnie z takim brakiem zrozumienia ,,bo to przecież tylko mały pajączek, nic ci nie zrobi, on się przecież boi bardziej od ciebie". Uwierzcie, nie boi się. I naprawdę zdaję sobie sprawę, że on mi nic nie zrobi. O to właśnie chodzi w fobiach. Nie boję się, że mnie ugryzie, zje, podrapie czy cokolwiek innego. Boję się, że się zbliży. Boję się tego, że po prostu jest.

No to tak. Mam arachnofobię. Boję się też kilku innych rzeczy - wysokości oraz zamkniętych przestrzeni (do windy wejdę bez problemu, ale np. pod łóżko już nie), ale zdecydowanie to właśnie pająki przerażają mnie najbardziej. Chociaż nie, w sumie nie pająki. Jeszcze gorsze jest to:
Fuj. Aż nie wierzę, że zamieszczam to na moim blogu, ale patrzenie na zdjęcie jestem w stanie znieść, choć nie mogę powiedzieć, że nie budzi we mnie żadnych emocji. To gorsze, bo w sumie wygląda jak pająk a do tego lata. A nie lubię rzeczy, które latają - ciem, jętek, nawet motyli kiedy są za blisko mnie.

Na początek opowiem Wam, jak to się zaczęło, bo nie zawsze reagowałam na pająki tak źle. Kiedyś po prostu sie ich bałam, nie lubiłam, ale jakoś umiałam z nimi żyć. Potem pojechałam na plener malarski (w 2 klasie gimnazjum). Mieszkałam wtedy w domkach przy kościele, niedaleko Krakowa. W naprawdę przepięknym miejscu, pełnym ciszy i spokoju. No. I pająków. Tak się złożyło, że musiałam umyć włosy. I to było straszne. Łazienka pełna była tego latającego robactwa i wszelkich innych żyjątek. Wiecie, ja naprawdę próbowałam zachować spokój i wejść jak człowiek pod ten prysznic. Kumpele zabijały wszystko co się ruszało, ale w pewnym momencie po prostu nie wytrzymałam. Zaczęłam płakać, krzyczeć i uciekłam. Dostałam histerii i przez dłuższą chwilę nie mogłam nawet złapać oddechu. 

Najgorsze są dla mnie właśnie takie miejsca, jak opisałam powyżej - kiedy czuję się otoczona i nie wiem dokąd uciec. Boję się patrzeć na pająki, odwracam wzrok i wmawiam sobie, że ich nie ma, ciągle mam takie myśli, że jak podniosę głowę to wpadną mi do ust czy coś takiego. Unikam takich miejsc, choć czasem jest to niemożliwe. Kto widział choć raz w życiu łazienkę na campingu? No właśnie. Raz w życiu trafiła mi się taka, gdzie po prostu wszystko było zamknięte i nie było opcji żeby jakiś zbłąkany zwierzaczek wleciał przez dziurę w drzwiach. A spanie pod namiotem bardzo lubię, wiec to trochę utrudnia życie. 

Co ciekawe, boję się również martwych pająków i nie lubię, gdy się je zabija. Kiedy jakiegoś znajdę w domu po prostu mówię tacie, żeby go wyniósł. Jeśli siedzi w kącie i się nie rusza. Po jeśli biega po domu, łazi, przebiera kończynami bądź jak ukazane wyżej zwierzątko - lata, zaczynam panikować. Nie umiem nabrać powietrza, płaczę, wrzeszczę, uciekam. A kiedy już pająk znajdzie się w rękach mojego taty, uciekam na drugi koniec domu - to też jest ciekawe, że każda osoba, która może mnie jakoś narazić na kontakt z pająkami, jest dla mnie zagrożeniem. I choć wiem, że tata we mnie nie rzuci tym ani nic z tych rzeczy, to jestem przerażona jeszcze bardziej.

Miałam kiedyś taki sen. Stałam w pokoju, a wraz ze mną kilka osób z najbliższego otoczenia, takich, którym ufam. Każda z nich miała ręce zawinięte w kulkę, wiecie o co chodzi. Nie wiedziałam co tam trzymają, mogłam się jedynie domyślać. Cofałam się, starając się od nich uciec, aż napotkałam ścianę. Nie miałam innej drogi ucieczki. W swoim śnie wyskoczyłam przez okno.

Jeżeli ktokolwiek z was, ma w swoim otoczeniu osobę która ma jakąś fobię (np. moja przyjaciółka boi się myszy) - nie tłumaczcie, że to przecież nie jest straszne. Nie próbujcie tej osoby ,,oswajać" z zagrożeniem ani tym bardziej straszyć tym czego się boi. To jest tak ogromny lęk, że takie zabawy pozostają w psychice na długo. 


To tyle o pająkach. Piszcie, czego wy boicie się najbardziej i czy macie metody, jak sobie z tym radzić :)

niedziela, 30 marca 2014

Zafascynowana aparatem

Jest blog to muszą być zdjęcia. No i wpadłam. Parę dni temu postanowiłam, że będę zabierać aparat wszędzie. Byłam pewna, ze to nie wypali - często tak mam, że coś sobie wymyślę a potem z tego rezygnuję, niestety. Ale nie tym razem, przynajmniej do tej pory. To dopiero parę dni a ja już mam taki nawyk, że rozglądam się wokół i szukam czegoś, co można uwiecznić. Szukam piękna. Bezustannie. To jest niezwykły nawyk, naprawdę - tyle rzeczy nam umyka kiedy nie staramy się ich dostrzec. Teraz, kiedy szukam, zauważam jak bardzo świat jest cudowny.
Dzisiaj na spacerze po mieście padły mi baterie. Myślałam że zwariuję.
Zostawiam was z moimi pierwszymi zdjęciami. Na razie jedyną funkcją w aparacie jaką obsługuję jest hmm... automat a zdjęcia robię aparatem dziadka. Ale czuję, że będzie z tego coś większego.













Mam to szczęście, że mieszkam w cudownym miejscu, w którym wszystko mnie inspiruje, a łabędzie i kwiatki chyba stały się moją obsesją.

sobota, 29 marca 2014

Relacja z Londynu II (dzień w szkole)

Dzisiaj mam dla Was kolejną część relacji z wymiany w Anglii. W poprzednim poście opisywałam jak wygląda jedna z angielskich szkół od zewnątrz, jak jest wyposażona i czym różni się od szkół w Polsce. Dzisiaj postaram się pokazać jak wygląda typowy dzień w St. Margaret's Bushey. Przypomnę tylko, ze jest to szkoła prywatna i za wszystko co tutaj zobaczycie rodzice uczniów płacą grube pieniądze, nie wiem jak wygląda to w ,,normalnych" szkołach. Niestety nie mam zbyt wielu zdjęć do tego posta :(

Ok. Zacznijmy od tego, że w Anglii dzieciaki idą do szkoły wcześniej niż w Polsce - o ile się orientuję, w wieku pięciu lat a w wieku osiemnastu piszą coś w rodzaju naszej matury, więc również na studia idą rok wcześniej niż my. W St' Margaret's Bushey mogą się uczyć przez cały okres swojej edukacji, jednak budynki dla młodszych dzieci znajdują się w innej części ośrodka.

Uczennice tej szkoły (bo jak już pisałam, uczą się tu tylko dziewczyny) zaczynają lekcje zawsze o tej samej godzinie, czyli o 9 rano i wychodzą do domu około godziny 16, choć z tym też różnie bywa. Każdy z uczniów ma indywidualny plan lekcji i może wybrać sobie tylko te przedmioty, których chce się uczyć, choć oczywiście część jest narzucona z góry - na przykład angielski czy matematyka. Okienka pomiędzy zajęciami oraz długie przerwy, dziewczyny spędzają w bibliotece lub wydzielonym pokoju - każda ma w nim swoje biurko oraz tablicę korkową, zwykle zapełnioną zdjęciami. Mają też małą kuchnię z kawą, herbatą i ciasteczkami. Tutaj się uczą i trzymają swoje rzeczy.


Dzień zaczyna się od apelu. Nie wiem, od czego to zależy (spędziłam w szkole tylko dwa pełne dni) , ale nie zawsze wygląda on tak samo. Jednego dnia była to prezentacja o Nelsonie Mandeli, która chyba dotyczyła filmu na jego temat i przygotowana została przez grupę uczennic. Drugiego dnia wszystkie uczennice spotkały się razem w kaplicy. I to jest dość ciekawa kwestia, bo na początku swego istnienia St Margaret's Bushey była szkołą chrześcijańską. Dziś uczą się w niej dziewczyny o najróżniejszych narodowościach, a co za tym idzie - religiach. Spotkania w kaplicy nie mogą być więc obrzędem czysto chrześcijańskim, ale duża część tego pozostała. Nie ma modlitw jako tako, śpiewane są jedynie psalmy, po których następuje krótkie ,,kazanie" wygłoszone przez dyrektorkę. Nie dotyczyło ono wiary, ale było ogólnie takim zbiorem motywujących historii.

Lekcje, o ile dobrze pamiętam trwają 35 minut, a standardowa przerwa - 3 minuty. Stąd plan lekcji wygląda nieco dziwnie - przykładowo lekcja zaczynająca się o 13:37. Jako, że szkoła podzielona jest na wiele budynków tak krótkie przerwy są dość uciążliwe. Często ledwo starcza czasu na dobiegnięcie do odpowiedniej sali, nie mówiąc już o ubieraniu ciepłych rzeczy zimą czy podczas deszczu. Ale ogólnie Anglicy maja dość hmm... dziwne podejście do pogody, ale o tym jeszcze napiszę. Na szczęście podczas pobytu w Londynie warunki atmosferyczne były dla nas dość łaskawe :))


W czasie dnia są dwie długie przerwy. Pierwsza trwa około 20 minut i jest w okolicach godziny 10. W tym czasie na stołówce wystawione zostają wielkie kosze z owocami, termosy z kawą, herbatą lub gorącą czekoladą oraz dzbanki z wodą lub sokiem.
O godzinie 12:30 nadchodzi mój ulubiony punkt dnia - obiad. Zawsze podawane są dwa dania - jedno normalne, jedno wegetariańskie, do tego dwie zupy, mnóstwo sałatek, ciast i owoców. Z ciekawostek dodam, że kucharzem jest Polak :)


Nieźle jak na szkolną stołówkę, co?
Szczególnie zasmakował mi deser podany w szklanym pojemniczku - na dole był mus z owoców, wyżej jogurt (niestety słodzony) a na górze pyszna kruszonka. Często jem jogurt z owocami jako śniadanie, ale nie wpadłam na to, że może to służyć jako deser :)
Przerwa obiadowa trwa 1,5 h. Moim zdaniem to naprawdę bardzo długo, jednak w tym czasie dziewczyny często się uczą, spacerują, mogą też iść na przykład na siłownię. 

Co do samego nauczania w St Margaret's Bushey, to jest zupełnie inne niż w Polsce. Na przykład podczas spaceru po szkole, weszłyśmy do sali w której najmłodsze dzieciaki miały akurat fizykę - każdy miał swój zestaw kabelków, włączników i lampek i mieli tak to poskładać, żeby lampka świeciła. Mój brat miał coś takiego w dzieciństwie ale no ej.. w szkole? Ogólnie uczą się bardzo dużo za pomocą doświadczeń, zabaw, gier czy prac grupowych. Z jednej strony to jest super - sprawia, ze lekcje są interesujące, a wiedza lepiej przyswajalna Z drugiej strony zajmuje sporo czasu, który można by poświęcić na coś innego.

I jak? Chcielibyście chodzić do takiej szkoły?

W następnym poście o Londynie opowiem o tym co najbardziej mnie dziwiło w angielskich domach :)

czwartek, 27 marca 2014

Wiosennie

Dzisiejszy dzień miałam spędzić w kinie. Już od dawna planowałam wybrać się z Basią na film pt. ,,Obietnica" ale za każdym razem coś nam przeszkodziło. Cóż... tym razem też nam nie wyszło. Wylądowałyśmy więc w pizzerii na pizzy z kurczakiem który tak naprawdę był szynką (kiełbasą? Nie wiem, nie jem takich rzeczy). Jako że założyłam bloga, mam silne postanowienie zabierania aparatu dosłownie wszędzie i robienia zdjęcia wszystkiemu. W pizzerii też chciałyśmy zrobić zdjęcie ale jedyne na którym wyglądamy naprawdę ładnie to to:

Dodam, że pizza też nie była za dobra... i jeszcze ta kiełbasa :o

Resztę dnia spędziłam z chłopakiem, który mimo lekkiego niezrozumienia mojej chęci posiadania bloga, cierpliwie znosi mnie biegającą z aparatem za każdym kotkiem, ptaszkiem czy kwiatkiem, a także za nim samym. Ten tydzień był dość pracowity, więc mieliśmy dla siebie niewiele czasu i chyba nadrobimy to dopiero w weekend, jeśli nie w przyszłym tygodniu. 
Niestety nie chciał pozować. Ale jeszcze nie raz go tu zobaczycie, podobnie jak Basię - to taka moja dwójka życiowych kompanów :)


Tak ogólnie to uwielbiam wiosnę. To znaczy.. uwielbiam wszystkie pory roku, ale akurat w tym momencie wiosnę najbardziej.  Uwielbiam drzewa pełne drobnych kwiatków, zieloną trawę, która aż razi w oczy, przyrodę budzącą się do życia, promienie słońca i tą taką niesamowitą energię, którą to wszystko daje. Właśnie wiosna nabardziej doceniam moje miejsce zamieszkania - tuż nad brzegiem stawu rojącego się od kaczek i łabędzi. Gdyby tylko usunąć pająki, to mogłabym zostać we wiośnie na zawsze.







Kuszę w kwiatkach. 
Tyle na dziś.
Wracam do swojej wiosny!




środa, 26 marca 2014

Ulubione aplikacje na Androida

Dzisiaj przedstawię swoje ulubione aplikacje, które znajdują się na mojej Xperii. Chyba już mało kto używa telefonu tylko do dzwonienia i pisania smsów. Coraz więcej osób ma stałe połączenie z internetem, bez przerwy śledzi facebooka czy Instagram. Ja też :) To w sumie trochę smutne, że jesteśmy od telefonów tak bardzo uzależnieni. Ja osobiście wpadam w małą panikę, kiedy orientuje się, że nie mam swojego w kieszeni. Ale z drugiej strony... wszystko jest dla ludzi i ma ułatwiać życie.
Aplikacje, które opiszę, postanowiłam podzielić na kilka kategorii, żeby łatwiej było to ogarnąć. 

1. Fotograficzne
Poza dobrze znanym Instagramem, używam tez innych aplikacji, które pozwalają mi uratować dość kiepskie zdjęcia z mojego telefonu (mam zepsuty aparat i 1/4 zdjęcia zakryta jest rozmazanym kółkiem :( )

- VSCO Cam - lubię ją za dużą ilość funkcji, możemy dowolnie modyfikować kolory a także natężenie każdego efektu. Efekt są tez jak dla mnie jakieś takie ładniejsze, niż te instagramowe. Na dodatek mam wrażenie, że zdjęcia robione przez VSCO są odrobinę lepszej jakości niż te robione przez aplikację Sony



- Pixlr-o-matic - używam za równo internetowej wersji jak i komórkowej. W tej drugiej bardzo lubię to, że jedynie część efektów jest dostępna od razu, a resztę możemy sami pobierać. Dzięki temu całość zajmuje mniej pamięci i nie musimy przeszukiwać tysiąca efektów które nam się nie podobają. Aplikacja ma chyba najładniejsze filtry z wymienionych. Dodatkowo możemy dodawać ramki i różne efekty. 


I tak zwykle kończy się na obrabianiu na Instagramie, bo jestem leniem a tam idzie szybciej ^^

2. Zabijacze czasu
Czyli moje ulubione gry, łamigłówki i inne aplikacje którymi można się pobawić czekając na autobus.

- Dumb Ways to Die - gra oparta na filmiku, który wkleję poniżej. Chodzi o to, żeby nie dać uśmiercić naszego bohatera. Na każdym levelu czekają na niego inne niebezpieczeństwa i jest ich coraz więcej. W pewnym momencie robi się dość trudna i niektórych części dalej nie potrafię przejść (ta z samolotem, wiem, że trzeba dmuchać, ale jak? :o). Odpowiednio wysokie wyniki odblokowują koleje postacie, które w sumie tylko stoją przy torach ale i tak są super.






- Gold Miner - to jest gra mojego dzieciństwa i strasznie się cieszę, że powstała wersja na telefon. Wcielamy się w górnika, który pracuje w kopalni złota. Musimy zbierać bryłki i diamenty, które pozwalają nam przejść do kolejnego poziomu. Możemy też kupować różne dodatki, które mogą ułatwić nam grę lub okazać się zupełnie zbędne. Polecam, wciąga.


- 2 Player Reactor - jest też wersja dla 4 osób, ale jest ona płatna. To gra polegająca na jak najszybszym odpowiadaniu na różne pytania. Jest kilka konkurencji w stylu ,,kto pierwszy, ten lepszy" ale też kilka bardziej logicznych i na wiedzę - trzeba na przykład wybrać które państwo z dwóch podanych ma większą powierzchnię lub liczbę mieszkańców. Świetna gra dla dwóch osób.


- The Curse - gra jest płatna, ale jest to o ile dobrze pamiętam ok 6-7 zł. Jest to zbiór różnych logicznych łamigłówek, ale naprawdę trudnych. Niektórych poziomów nie byłam w stanie przejść (najbardziej kosmiczne są zagadki, które dodatkowo pisane są po angielsku, więc można szkolić język). Moimi ulubionymi poziomami były chyba te, w których trzeba było odpowiednio napełnić butelki przelewając wodę z jednej do drugiej.



3. Kulinarne

- Moje Wypieki - świetny zbiór przepisów z bloga o tym samym tytule. Aplikacja niestety ma dużą pojemność, ale jest to uzasadnione ogromną ilością zdjęć. Można bardzo łatwo tworzyć listy zakupów oraz zbiory ulubionych przepisów, a wypieki zawsze wychodzą pyszne.


- Przepisy.pl - dużo naprawdę nietypowych przepisów, każdy z nich jest dokładnie opisany i zilustrowany zdjęciami. Dodatkowo można włączyć opcję, dzięki której codziennie otrzymujemy propozycję na obiad. Raczej z nich nie korzystam tego samego dnia, ale dzięki temu trafiam na wiele ciekawych pomysłów.


- Kupony do KFC i McDonald's - tak wiem. Niezdrowe. Ale czasem się przydają ;)


Poza wymienionymi powyżej lubię też Counting Widget - można ustawić odliczanie do danego dnia czy godziny i za pomocą kilkunastu różnych form widgeta mieć je zawsze na widoku. W tym momencie mam włączone odliczanie do 18-stki i do wakacji :)

Do piątku :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Relacja z Londynu I (szkoła)

Długo zastanawiałam się nad pierwszym postem. Padło na Londyn, który miałam okazję odwiedzić już prawie miesiąc temu w ramach projektu comenius. Relację z wyjazdu postanowiłam podzielić na kilka postów, bo jest tego naprawdę sporo. Niestety będę posiłkować się zdjęciami z internetu, bo swoich mam niewiele. Po prostu będąc w Londynie nie spodziewałam się, że będę gdziekolwiek o tym pisać i bardziej skupiałam sie na tym, żeby nikt nie gwizdnął mi aparatu. Dzisiaj opowiem wam trochę o szkole, która nas gościła. Dodam tylko, ze jest to moja subiektywna opinia oparta tylko na tej jednej szkole, nie wiem jak funkcjonuje szkolnictwo w innych angielskich placówkach tego typu.

Zacznijmy od tego, że jest to szkoła prywatna, a ja uczę się w publicznym liceum. Dlatego przeżyłam pewien... szok. Szkoła o której mówię, a konkretniej St.Margaret's School mieści się w Bushey, niedaleko Londynu. Tuż po samym przylocie na lotnisko London Luton spotkało nas zaskoczenie, bowiem przyjechał po nas.. prywatny szkolny busik. Szkoła jest wyposażona w kilka takich, wszystkie są oznakowane jej nazwą a kierują nimi szkolni kierowcy.
Ok. Dojazd do szkoły i kolejne zaskoczenie. Główny budynek wygląda bowiem tak:



W porównaniu z polskimi szkołami robi naprawdę duże wrażenie. Szkoła istnieje od 1749 roku i z tego co pamiętam to właśnie ta część jest najstarsza. Dodam jeszcze, ze jest to szkoła żeńska i z początku była katolicka. Teraz ze względu na mnogość religii wśród uczniów, trochę się to zmieniło, ale niektóre elementy (jak poranne spotkania w kaplicy) zostały zachowane.

Pierwszą rzeczą jaka rzuca się w oczy po przekroczeniu drzwi (otwieranych na kod, którzy znają uczniowie) jest prawdziwa mieszanka kulturowa. W sumie ludzi rasy białej jest tutaj chyba najmniej - przeważają Chinki, Japonki, odrobinę mniej jest Hindusek i czarnoskórych dziewczyn, ale chyba nadal więcej niż białych. A jak już są białe, to głównie rude. Nie żebym coś miała do rudych, ale u nas w Polsce to raczej rzadkość.

Dziewczyny noszą mundurki składające się z zielono-granatowej spódniczki w kratkę, błękitnej koszulki i granatowego swetra w serek. Wygląda to naprawdę fajnie i myślę, że jestem za mundurkami jeżeli tylko nie wyglądają one tak ja po polskiej reformie sprzed paru lat.. :)



Ogólnie cały obiekt jest naprawdę bardzo duży, a uczennic niewiele. Dodatkowo są one podzielone na ,,domy" - wiecie, motyw jak z Harrego Pottera. Każdy z domów ma swojego prefekta i odbywają się między nimi różne konkurencje w sporcie i nauce. Moim zdaniem to świetna forma motywacji.

Okej. Po spotkaniu z dyrektorką obiektu, Angielki biorą nas na małą wycieczkę po szkole. I tutaj zaczynają się czary...
Poza głównym budynkiem, zajęcia odbywają się również w kilku mniejszych, które są podzielone tematycznie. W jednym z nich znajdują się rozmaite pracownie artystyczne - sala teatralna z ogromnym zapleczem na których uczennice same tworzą dekoracje i rekwizyty, sala do wyrobu ceramiki, do malowania, do szycia... Wszystkie są naprawdę rewelacyjnie wyposażone. W kolejnym domku możemy znaleźć wielką salę gimnastyczną, basen, siłownię, a także salę do tańca - taką z lustrami, barierkami i błyszczącym parkietem. Do tego mamy kuchnię z wieloma stanowiskami, w której pierwszego dnia miałam okazje upiec tradycyjnie brytyjskie scones

Główny korytarz wyłożony jest czerwonym (!) dywanem, a w łazienkach stoją wielkie bukiety świeżych tulipanów. Jest też cudowna stołówka, ale o tym napiszę więcej następnym razem. W bibliotece znajdziemy kanapy i mięciutkie fotele w formie takiej wielkiej poduchy, na których można się do woli wylegiwać.

Poniżej zamieszczam plan całego kampusu (zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony szkoły)


Jak widać obiekt jest naprawdę wielki i po prostu bardzo ładny. Oprócz wielu budynków znajdziemy tu bardzo dużo zieleni, miejsc po których można pospacerować i spędzić czas na świeżym powietrzu. To dość istotne bo Angielki (nawet te najmłodsze) spędzają w szkole wiele godzin. Ale o tym w następnym londyńskim poście, w którym spróbuję przedstawić taki typowy dzień w St. Margaret's Bushey.







niedziela, 23 marca 2014

To start with...

Hej. Może niektórzy pamiętają mnie z mojego starego bloga, ale od teraz będę pisać tutaj. Nie powiem wam jeszcze o czym bo w sumie sama nie wiem. Po prostu brakuje mi blogowania i coraz częściej mam taką ochotę podzielić się jakimiś przemyśleniami czy ciekawymi wydarzeniami z mojego życia. Taki lifestyle. Myślę, że czasem będą sie pojawiać ciekawsze posty ze starego bloga, zwłaszcza te hand-made'owe. Tak więc.. do napisania. Pachnie wiosną, czujecie?