niedziela, 28 grudnia 2014
Zakupy w Tigerze czyli chyba znalazłam sklep życia
piątek, 26 grudnia 2014
Zupa cebulowa na cydrze
sobota, 20 grudnia 2014
DIY: Świąteczny klimat w pokoju
Święta już blisko, dlatego mam dla was coś szybkiego i prostego. Już od dawna myślałam o ozdobieniu swojego pokoju ramkami z różnymi wzorami czy tekstami (zdjęcia wiszą w każdym innym miejscu dlatego w ramkach już ich nie będzie,.. :)). Podoba mi się to głównie dlatego, że taką dekorację możemy bardzo szybko i łatwo zmienić, a dzięki temu dostosować wystrój naszego pokoju do okoliczności. Choć jak znam siebie, świąteczny motyw powisi pewnie przynajmniej do Wielkanocy :)
czwartek, 11 grudnia 2014
Sałatka z grillowanych brzoskwiń
niedziela, 7 grudnia 2014
DIY: Zimowy lampion
Gdyby nie zimno, zima zostałaby moją ulubioną porą roku. Uwielbiam cieplutkie piżamy, rękawiczki bez palców skandynawskie wzory, grube koce, migające światełka i to, że wszystko staje się nagle takie... przytulne. Do tego te długie, ciemne wieczory, które można spędzić na niekończących się spacerach czy na wylegiwaniu się z książką i kubkiem gorącej herbaty. No i świat staje się taki piękny, kiedy gałęzie drzew pokrywają się szronem, a łabędzie i kaczki, które zapomniały odlecieć na zimę, obsiadują staw w wielkich gromadach, jakby chciały wspólnymi siłami roztopić lód. Wychodzą tylko chwilami, kiedy na brzegu pojawi się jakaś dobra dusza i sypnie trochę resztek ze śniadania. Pozostając w temacie śniadania, zimowe smaki też bardzo mi pasują. Te wszystkie pomarańcze, goździki i korzenne aromaty. Tylko mróz i bez przerwy zmrożone palce psują moją wizję idealnego świata. Choć z drugiej strony.. co może być przyjemniejszego, od wpakowania zimnych kończyn pod kołdrę i wtulenia zmrożonego nosa w zawsze ciepłą, ukochaną osobę?
środa, 3 grudnia 2014
Album z Węgier czyli pierwsze podejście do scrapbookingu
niedziela, 30 listopada 2014
Leśne ludki
czwartek, 27 listopada 2014
Gumki invisibooble - tak czy nie?
Choć gumki invisibooble nie stały się jeszcze internetowym hitem na miarę tangle teezera czy płynu micelarnego z biedronki, to chyba każdy już o nich słyszał. Mowa oczywiście o małych gumeczkach do włosów, zrobionych ze sprężynki przypominającej kabel do telefonu. Zdania na ich temat są bardzo podzielone. Ja sama jestem ze swojej gumki raczej zadowolona i zaraz wytłumaczę wam dlaczego.
sobota, 22 listopada 2014
Idealnie zimowy dżem z dyni + etykietki na słoiki
środa, 19 listopada 2014
poniedziałek, 17 listopada 2014
3 pomysły na lunch #2
Dzisiaj wracam do was z kolejną odsłoną pomysłów na szkolne śniadanie. Niestety sporo zdjęć gdzieś mi się zapodziało (musiały się źle przegrać) a karty niedawno wyczyściłam i nie wiem czy przypadkiem nie pozbyłam się ich na dobre. Było tam mnóstwo propozycji na kolejne lunchowe posty, więc jest mi trochę smutno, ale coś udało mi się wygrzebać.
czwartek, 6 listopada 2014
Podsumowanie października
Dzisiaj przychodzę do was z podsumowaniem kolejnego miesiąca. We wrześniu pisałam, że wciąż przestawiam się na szkolny tryb, a teraz - na poczatku listopada - mogę wam powiedzieć, że jeszcze nie do końca mi się to udało. Nie chodzi mi o wczesne wstawanie czy o konieczność nauki ale o jakieś takie ogóle zagospodarowanie czasu, nie wpadłam jeszcze w swój dobry rytm. Mimo to działo się kilka ciekawych rzeczy, jak zwykle.
poniedziałek, 3 listopada 2014
Sowy, kruki i inne wiewiórki
Byłam właśnie w trakcie tworzenia podsumowania miesiąca, kiedy natknęłam się na zdjęcia z końcówki października i postanowiłam, że zasługują na osobny post. Tak już mam, że jeśli o czymś nie napisze, nie uwiecznię, szybko wypada mi to z pamięci. Więc dzisiaj będzie krótko, trochę zdjęć, a już za parę dni obiecuję coś konkretniejszego :)
wtorek, 28 października 2014
6 kosmetyków, które znajdziesz w kuchni
O tym, że chemiczne, mocno przetworzone produkty atakują nas ze wszystkich stron wie już chyba każdy. A więc zanim wyrosną nam dodatkowe nosy czy para nóg, zastanówmy się, co można z tym zrobić. Ja wybieram rozwiązanie, które jest niezwykle proste - część kosmetyków zastępuję kuchennymi produktami. Takie rozwiązanie ma same plusy. Po pierwsze: jest naturalnie i zdrowo. Po drugie, zazwyczaj kosmetyki możemy dowolnie modyfikować, dostosowując je do potrzeb swojego ciała. No i po trzecie - cieszą się nasze portfele, bo nawet kiedy dany ,,kosmetyk" nam nie podpasuje, zawsze możemy go po prostu zjeść. Brzmi idealnie? Zobaczcie, co dla was dzisiaj mam.
środa, 22 października 2014
Golden hour
niedziela, 19 października 2014
Croque Monsieur czyli Chrupiący Pan
Pomimo groźnie brzmiącej nazwy, Chrupiący Pan to po prostu nieco ciekawsza wersja grzanki z serem. Analogicznie można przygotować Chrupiącą Panią, dodając na wierzch sadzone jajko. Ja pokażę wam dzisiaj chyba najprostszą wersję, którą przygotowałam dla P kilka dni temu - smakowała mu, co można chyba uznać za najwyższy zaszczyt dla kanapki, bo jeśli chodzi o jedzenie zawierające ser, to P jest ekspertem. Moim zdaniem kanapka jest przepyszna, dzięki tostowaniu chleba na maśle nabiera głębokiego smaku a gorący ser rozpływa się w ustach... Spróbujcie koniecznie.
wtorek, 14 października 2014
3 pomysły na lunch
Jak wiecie z wrześmiowego posta, na początku roku szkolnego zaopatrzyłam sie w cudne pudełko na szkolne śniadanie. Jedzenie w ciągu dnia jest dla mnie bardzo ważne i nie wyobrażam sobie nie zjedzenia niczego pomiędzy śniadaniem w domu a obiadem. Wcześniej zawsze zabieralam ze soba zwyczajne, nudne kanapki - teraz zostały zastąpione przez najróżniejsze sałatki czy inne kulinarne szaleństwa. Postanowiłam, że co jakiś czas opublikuję tutaj swoje ulubione pomysły - zapraszam na pierwszą porcję.
niedziela, 12 października 2014
Owsianka ze słoika
Owsianka z owocami to jeden z moich ulubionych sposobów na śniadanie. Niestety zwykle nie mam czasu na jej przygotowanie i mogę sobię pozwolić na to pyszne danie jedynie w weekendy. Nawet przy płatkach błyskawicznych gotowanie i krojenie owoców zajmuje kilka minut, a rano dla mnie cenna jest każda sekunda. Z reguły pozostaję więc przy zwykłych kanapkach czy tostach. Jednak przepis, który dzisiaj wam przedstawię jest idealnym śniadaniem dla zabieganych osób lub też przekąską na późniejsze godziny dnia.
piątek, 10 października 2014
Przyjaźń damsko-męska? Nie sądzę.
Ta. Znów ambitny obrazek, ale nie bójcie się - jeszcze kiedyś ogarnę Gimpa, a wtedy blog będzie piękniejszy.
Przychodzę dzisiaj do Was z wpisem z serii luźnych przemyśleń bo.. w sumie dlaczego nie. Na dodatek, będę mówić o czymś, co zostało już w internetach wywrócone na drugą stronę i skomentowane w każdy możliwy sposób, a mianowicie o przyjaźni między kobietą a mężczyzną. jestem bardzo ciekawa waszej opinii w tym temacie i chętnie podzielę się swoją, więc.. zapraszam do czytania :)
wtorek, 7 października 2014
Podsumowanie września
niedziela, 5 października 2014
Migawki z Władysławowa czyli pożegnanie lata 2014
Jak wiecie, końcówkę wakacji spędziłam nad polskim morzem. W zasadzie wróciłam dopiero 1 września, co oznacza że podczas rozpoczęciu roku szkolnego przebywałam chyba w najlepszym dla tego dnia miejscu - poza szkołą. Mimo, że od powrotu minął ponad miesiąc, ciągle zwlekałam z publikacją zdjęć. To już ostatni wpis z letnich podróży (tak myślę) więc zamykam nim pewien etap pełen słońca, gorących dni i opalonych ciał i... zaczynam myśleć o kolejnych, jeszcze bardziej ekscytujących. Jednak tym wpisem żegnam się z latem i chcę wam przesłać choć trochę nadmorskiego słońca, które doda wam energii na nadchodzące szare dni. Zdjęć jest mnóstwo bo i wybór był bardzo ciężki. Przygotujcie się!
piątek, 3 października 2014
Kartki do organizera - październik
poniedziałek, 29 września 2014
Poniedziałkowe DIY - prezent na dzień chłopaka
Hej hej, jestem i mam się dobrze. Dzień chłopaka już jutro (ja świętowałam już z P w weekend wieczorem z filmami akcji i kupą pysznego żarcia, a co) i pewnie większość z was ma już przygotowane jakieś drobiazgi, ale gdyby nie, to poratuję. Podzielę się z wami czymś, co P dostał w minione mikołajki i jest z tego prezentu bardzo zadowolony. W ogóle uwielbiam robić mu prezenty, kupować, wręczać... On też z resztą jest mistrzem romantycznych niespodzianek ;) Ale do rzeczy:
Potrzebne będą
- talia kart
- dwa metalowe kółka (ja swoje kupiłam w pasmanterii) - opcjonalnie sprawdzi się wstążka)
- trochę papieru i ewentualnie drukarka
- odrobina inwencji twórczej
Zaczynamy od przygotowania okładki. Możecie narysować własną, stworzyć w programie graficznym, lub skorzystać z mojej:
Potrzebne będą
- talia kart
- dwa metalowe kółka (ja swoje kupiłam w pasmanterii) - opcjonalnie sprawdzi się wstążka)
- trochę papieru i ewentualnie drukarka
- odrobina inwencji twórczej
Zaczynamy od przygotowania okładki. Możecie narysować własną, stworzyć w programie graficznym, lub skorzystać z mojej:
Teraz wycinamy takie prostokąty z papieru, aby zmieściły się na karcie, po stronie z cyferkami. Dobrze jest zostawić troszkę miejsca po bokach.
Tu znów przychodzę z pomocą:
Znowu bardzo brzydko wrzucone ale naprawdę nie potrafię dodać tego jako plik :(
Po wydrukowaniu ramek wystarczy zapełnić je tekstami, zdjęciami, czymkolwiek co dla was ważne, powycinań i przykleić na karty.
Karty możemy podziurawić dziurkaczem, ja zrobiłam to bindownicą i spięłam metalowymi kółkami. Niestety nie pokażę wam efektu końcowego, bo prezent jest u P :)
poniedziałek, 22 września 2014
Poniedziałkowe DIY - koszyk z papierowej wikliny
W dzisiejszym poście z serii ,,zrób to sam" przychodzę do was z czymś co zrobiłam już dawno temu, jeszcze jakoś na początku wakacji. Potrzebowałam jakiegoś ładnego pojemnika do postawienia przy łóżku, na różne potrzebne rzeczy - krem do rąk czy ładowarkę do telefonu. Kupne pudełka czy koszyczki nie spełniały moich oczekiwań, a poza tym o ile większa jest satysfakcja, kiedy zrobimy coś samodzielnie. Stwierdziłam, że uplotę sobie sama śliczny, biały koszyczek. Okazało się to dużo prostsze niż się spodziewałam, ale podczas tworzenia nie dałam rady robić zdjęć - wszystko mi się wtedy wyginało i wyglądało bardzo brzydko. Nie wiedziałam jak zrobić instrukcję bez zdjęć, więc w końcu zdecydowałam się na stworzenie pięknych ilustracji w profesjonalnym programie graficznym. No to zapraszam :)
niedziela, 21 września 2014
Jedziemy na Węgry czyli szalonego tripa sprawy organizacyjne
Jak już wiecie z poprzednich moich postów w połowie sierpnia odwiedziłam Bratysławę, Wiedeń i Budapeszt. Był to pierwszy mój tak daleki wyjazd zaplanowany w dużej mierze samodzielnie - przy niewielkiej pomocy rodziców i oczywiście dużym wkładzie współtowarzysza wyprawy. Dodatkowo jechaliśmy za granicę, co było kolejnym utrudnieniem. Dzisiaj mam dla was małe podsumowanie całej tej wyprawy, napiszę, jak zorganizowaliśmy transport, gdzie dokładnie spaliśmy, i - co najważniejsze - ile zapłaciliśmy.
środa, 17 września 2014
Dlaczego jeżdżenie rowerem do szkoły jest spoko?
Wiecie, jest jedna rzecz, która w wakacjach niezmiernie mnie denerwuje. Jestem takim typem człowieka, dla którego ważna jest organizacja czasu. Nigdy nie mam wszystkiego zaplanowanego co do minuty i nie mam nic przeciwko robieniu rzeczy totalnie na spontanie, ale lubię mieć w swoim życiu jakiś rytm. I bardzo dużo czasu zajmuje mi przestawienie się z jednego rytmu w jakikolwiek inny. W tym roku zajęło mi jakieś 6-7 tygodni, co oznacza, że kiedy tylko nauczyłam się oglądać seriale do 4 w nocy i wstawać później niż o 7:30, wakacje się skończyły. Nie mam jakiegoś wielkiego problemu ze spaniem, o dziwo, bo z tym zawsze najbardziej się męczyłam, ale mam problem ze zorganizowaniem dnia w taki sposób, aby się ze wszystkim wyrobić. Wliczając w to pisanie postów. Dziś więc coś na szybko, co może zmotywuje jakiegoś lenia do porzucenia starych, dobrych autobusów, a dla mnie będzie stanowiło motywację w przyszłości, bo na pewno będę jej w końcu potrzebować :)
piątek, 12 września 2014
Szalonego tripa dzień czwarty - Szentendre i Esztergom
wtorek, 9 września 2014
Oryginalny Tangle Teezer vs podróbka za funta - kto wygra?
O Tangle Teezer słyszał już chyba każdy. Szczotka bardzo szybko podbiła internety i na niemal każdym blogu kosmetycznym (a już na pewno tym o włosach) pojawiła się szczegółowa recenzja. szczotkę albo się kocha albo nienawidzi bo znacznie różni się od tych znanych nam klasycznych czesadeł. Ja swojej używam już od dłuższego czasu i zdecydowanie ją polubiłam, ale w tym temacie nie mam chyba do powiedzenia nic, co nie zostało jeszcze powiedziane. Mam za to coś ciekawszego. W dzisiejszym poście porównam oryginalną wersje, z jedną z jej licznych podróbek - bo powstały ich dziesiątki, z czego jedna była nawet jakiś czas temu dostępna w biedrze. Jesteście ciekawi tego, jak wypadła uboga wersja TT? No to zaczynamy
Runda pierwsza: wygląd.
Swoją TT kupiłam w kolorze czarnym (nie wiem czemu - chyba była najtańsza, a wtedy nie było jeszcze takiego przekroju wzorów jak dziś) i jest to klasyczna wersja, bez zamykania i bez - niestety - schowka na gumki. Moim zdaniem jest całkiem ładna, ale to po prostu szczotka. Górna część jest wykonana z błyszczącego plastiku, dół jest matowy.
Podróbka jest prezentem od Basi, wiec nie miałam wielkiego wpływu na wybór koloru, mimo to bardzo mi się podoba. Na dodatek jest to wersja podróżna, więc kształtem i rozmiarami różni się od mojej starej TT. Jak widzicie, jest jasnoniebieska, z matowym wykończeniem góry i jest naprawdę niewielka.
O gustach się nie dyskutuje, ale chyba zwycięża podróba.
Runda druga: cena
W kwestii TT wiele z was narzeka właśnie na dość wysoką cenę. Nie wiem ile szczotka kosztuje w tej chwili, ja swoją kupiłam za około 40 zł z przesyłką i moim zdaniem naprawdę nie jest to wiele. Mam bardzo delikatne, wysokoporowate włosy, które niezwykle łatwo się plączą i rozczesanie ich zwykłym druciakiem z kiosku czy - tym bardziej - grzebieniem, jest bardzo bolesne i skutkuj utratą wielu włosów. Przed TT zawsze miałam ten sam model szczotki, przez wiele lat (miałam chyba trzy, ale zawsze ten sam model, kupowany w realu :o). Było to połączenie szczotki z włosia, z taką zwykłą - poza szczeciną miała też druciane patyczki z kuleczkami na końcu. Rozczesywała włosy cudownie, ale niestety dość mocno elektryzowała. Kosztowała ok. 50 zł, więc koszt TT i tak jest niższy niż mojej starej szczotki.
Podróbka kupiona została z londyńskim poundlandzie za zawrotną sumę jednego funta, więc jest to niemal 10 razy mniej niż koszt TT.
No nie ma opcji. W rundzie cenowej zwycięża podróbka.
Runda trzecia: jakość wykonania
TT wykonana jest z miękkiego, sprężystego plastiku. Wiele razy lądowała na podłodze, przeżyła wiele podróży w plecaku i niektóre ,,włoski" są jedynie lekko powyginane, jednak nie wpływa to na komfort czesania.
Podróbka wykonana jest z plastiku, który łatwo połamać, włoski po zgięciu nie wracają do swojego poprzedniego położenia, trzeba je ręcznie prostować. Jednak - podobnie jak TT - dobrze leży w dłoni mimo niewielkich rozmiarów.
Zwycięzcą zostaje TT
Runda czwarta: komfort czesania
Włosy za pomocą TT czesze się zaskakująco dobrze - szczotka gładko sunie po włosach, nie ciągnąc ich i nie wyrywając. Bez problemu rozczesuję nią nawet większe kołtuny.
Podróbka zdecydowanie mocniej szarpie włosy. Jest i tak lepiej niż w przypadku zwykłej szczotki, ale gorzej niż przy TT. Nie jestem w stanie rozczesać nią bardziej splątanych włosów, na przykład po myciu, ale do wygładzenia w ciągu dnia nadaje się całkiem dobrze.
Zdecydowanie zwycięża TT
Runda piąta: efekt
Rozczesane przy pomocy TT włosy są gładkie, błyszczące i nie elektryzują się. W przypadku podróbki efekt jest niemal ten sam. Chciałam nawet zrobić zdjęcie, ukazujące różnicę, ale tej różnicy zwyczajnie nie widać.
Z uwagi na mniejszą ilość wyrwanych włosów, zwycięża TT.
Podsumowanie:
Postanowiłam nie rozpatrywać takij kwestii jak wygoda w podróży - moja TT nie ejst przeznaczona do noszenia jej w torbie, więc jeśli macie taką potrzebę, koniecznie zdecydujcie się na wersję podróżną, nie na tą zwykła. Cieszę się, że mam podróbkę w wersji kompaktowej - mogę ją wrzucić do plecaka bez wyrzutów sumienia, o moją ukochaną TT nieco bym się bała. Jeżeli macie już oryginał, lubicie się nim czesać i szukacie właśnie czegoś na podróże czy na wszelki wypadek, podróbka może być dobrą opcją. Ale jeżeli chcecie sprawdzić czy ten typ szczotki wam odpowiada przed zakupieniem oryginału, to możecie się nieco zrazić.
Co sądzicie o tych szczotkach? Miałyście okazję przetestować?
Runda pierwsza: wygląd.
Swoją TT kupiłam w kolorze czarnym (nie wiem czemu - chyba była najtańsza, a wtedy nie było jeszcze takiego przekroju wzorów jak dziś) i jest to klasyczna wersja, bez zamykania i bez - niestety - schowka na gumki. Moim zdaniem jest całkiem ładna, ale to po prostu szczotka. Górna część jest wykonana z błyszczącego plastiku, dół jest matowy.
tak wygląda oryginalna TT po ponad roku użytkowania |
O gustach się nie dyskutuje, ale chyba zwycięża podróba.
Runda druga: cena
W kwestii TT wiele z was narzeka właśnie na dość wysoką cenę. Nie wiem ile szczotka kosztuje w tej chwili, ja swoją kupiłam za około 40 zł z przesyłką i moim zdaniem naprawdę nie jest to wiele. Mam bardzo delikatne, wysokoporowate włosy, które niezwykle łatwo się plączą i rozczesanie ich zwykłym druciakiem z kiosku czy - tym bardziej - grzebieniem, jest bardzo bolesne i skutkuj utratą wielu włosów. Przed TT zawsze miałam ten sam model szczotki, przez wiele lat (miałam chyba trzy, ale zawsze ten sam model, kupowany w realu :o). Było to połączenie szczotki z włosia, z taką zwykłą - poza szczeciną miała też druciane patyczki z kuleczkami na końcu. Rozczesywała włosy cudownie, ale niestety dość mocno elektryzowała. Kosztowała ok. 50 zł, więc koszt TT i tak jest niższy niż mojej starej szczotki.
Podróbka kupiona została z londyńskim poundlandzie za zawrotną sumę jednego funta, więc jest to niemal 10 razy mniej niż koszt TT.
No nie ma opcji. W rundzie cenowej zwycięża podróbka.
Runda trzecia: jakość wykonania
TT wykonana jest z miękkiego, sprężystego plastiku. Wiele razy lądowała na podłodze, przeżyła wiele podróży w plecaku i niektóre ,,włoski" są jedynie lekko powyginane, jednak nie wpływa to na komfort czesania.
Podróbka wykonana jest z plastiku, który łatwo połamać, włoski po zgięciu nie wracają do swojego poprzedniego położenia, trzeba je ręcznie prostować. Jednak - podobnie jak TT - dobrze leży w dłoni mimo niewielkich rozmiarów.
Zwycięzcą zostaje TT
Runda czwarta: komfort czesania
Włosy za pomocą TT czesze się zaskakująco dobrze - szczotka gładko sunie po włosach, nie ciągnąc ich i nie wyrywając. Bez problemu rozczesuję nią nawet większe kołtuny.
Podróbka zdecydowanie mocniej szarpie włosy. Jest i tak lepiej niż w przypadku zwykłej szczotki, ale gorzej niż przy TT. Nie jestem w stanie rozczesać nią bardziej splątanych włosów, na przykład po myciu, ale do wygładzenia w ciągu dnia nadaje się całkiem dobrze.
Zdecydowanie zwycięża TT
Runda piąta: efekt
Rozczesane przy pomocy TT włosy są gładkie, błyszczące i nie elektryzują się. W przypadku podróbki efekt jest niemal ten sam. Chciałam nawet zrobić zdjęcie, ukazujące różnicę, ale tej różnicy zwyczajnie nie widać.
Z uwagi na mniejszą ilość wyrwanych włosów, zwycięża TT.
Podsumowanie:
Postanowiłam nie rozpatrywać takij kwestii jak wygoda w podróży - moja TT nie ejst przeznaczona do noszenia jej w torbie, więc jeśli macie taką potrzebę, koniecznie zdecydujcie się na wersję podróżną, nie na tą zwykła. Cieszę się, że mam podróbkę w wersji kompaktowej - mogę ją wrzucić do plecaka bez wyrzutów sumienia, o moją ukochaną TT nieco bym się bała. Jeżeli macie już oryginał, lubicie się nim czesać i szukacie właśnie czegoś na podróże czy na wszelki wypadek, podróbka może być dobrą opcją. Ale jeżeli chcecie sprawdzić czy ten typ szczotki wam odpowiada przed zakupieniem oryginału, to możecie się nieco zrazić.
Co sądzicie o tych szczotkach? Miałyście okazję przetestować?
niedziela, 7 września 2014
Sierpień w zdjęciach
Hej, hej. Dzisiejszy post będzie mniej bogaty niż ten z lipca, bowiem większość miesiąca spędziłam na wyjazdach, z których przygotuję wam osobne wpisy. Przypomnę, że odwiedziłam Wiedeń, Budapeszt oraz Władysławowo, o którym niebawem opowiem nieco więcej. Za to czekam już z niecierpliwością na tworzenie wrześniowego wpisu - już mam conajmniej kilka rzeczy, którymi chcę się z wami podzielić, a to dopiero początek miesiąca! Ale wróćmy do sierpnia.
czwartek, 4 września 2014
Szalonego tripa dzień trzeci - znów Budapeszt
Wybaczcie chwilową ciszę, ale dopiero 1 września wróciłam z wyjazdu i wciąż mam problem z wciągnięciem się w szkolny rytm. Wracam więc do was z kolejną częścią relacji z wakacyjnej przygody. Poprzednio mogliście zobaczyć miejską stronę Budapesztu - ważniejsze zabytki, uliczki, kamienice... Dzisiaj pokażę wam coś innego, bowiem kolejny dzień podróży spędziliśmy na uroczym leniuchowaniu w zielonych zakątkach. Chociaż, nie przesadzajmy z tym leniuchowaniem - przeszliśmy pieszo wiele kilometrów
środa, 27 sierpnia 2014
Poszukiwania idealnego roweru
Nadeszła wielka chwila. Ja, człowiek będący całkowitym zaprzeczeniem aktywności fizycznej i w ogóle wszelkiego wysiłku, zapragnęłam kupić sobie rower. Taki piękny, kolorowy, z koszykiem i bukietem kwiatów w środku. Ale to nie wszystko... Chcę tym rowerem jeździć do szkoły. Zmęczyło mnie wieczne gniecenie się w kilkadziesiąt osób w niewielkim busiku, zwłaszcza, gdy odległość między domem a szkołą to jakieś dwa kilometry. Plan jest ogólnie świetny, ale wykonanie już trudniejsze. Mam bowiem do swojego nowego rowerka dość duże wymagania...
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Poniedziałkowe DIY - eyeliner w minutę
Wiecie, w podstawówce byłam niezwykle kreatywnym dzieckiem. Naprawdę, aż do przesady. Tworzyłam własne światy, wymyślałam z przyjaciółmi coraz to nowe zabawy i przygody. Kiedy coś zaczynałam, to tak na serio, wciągałam się w to całkowicie. Moje lalki zawsze miały tonę ubranek z bibuły i chusteczek, pełno modelinowego jedzenia i drewniane domki, które sama ,,tapetowałam" papierem samoprzylepnym. Z bratem poszłam o krok dalej - stworzyliśmy papierowe ludziki a mieszkanka zbudowaliśmy im w pudelkach po butach. Były tam piętrowe łóżka, basen, ogródek... W tamtym okresie pisałam kilka książek naraz, tworzyłam piosenki, rysowałam. Wszystko co się dało.
Później zaczęło się gimnazjum i moja kreatywność poszła w kierunku tworzenia, a nie wymyślania. Przykładałam większa wagę do swojego warsztatu, zaczęłam kurs rysunku i zaopatrzałam się w coraz to nowe materiały. Wciągnęłam się w przerabianie ciuchów, tworzenie modelinowej biżuterii, zwierzątek z koralików, decoupage'owych pudełeczek i jeszcze miliona innych rzeczy. Moje starania z tamtego czasu możecie oglądać tutaj.
Kiedy nastało liceum, stary blog umarł. I moje tworzenie wraz z nim. To znaczy dalej mam sporo pomysłów i czasem wezmę się za coś kreatywnego, ale nie są to już takie ilości jak kiedyś i trochę mi tego brakuję. To nie jest tak, że nie mam czasu czy pomysłów. Po prostu jakoś nie mam motywacji. A że ten blog ma być moją motywacją do bycia kreatywną oraz zapisem wszystkiego co robię, to postanowiłam rozpocząć serię poniedziałkowego DIY. Dlaczego poniedziałkowego? Po prostu będę mieć cały tydzień na myślenie, a weekend na tworzenie. Nie obiecuję, że posty będą dokładnie co tydzień (np w przyszły poniedziałek nie będzie bo wyjeżdżam), bo nie wiem czym zaskoczy mnie maturalna klasa, ale będę sie bardzo starać.
Dziś zaczynamy od rzeczy wyjątkowo prostej czyli domowego eyelinera. Potrzebne będą nam jedynie dwa ogólnie dostępne produkty:
Później zaczęło się gimnazjum i moja kreatywność poszła w kierunku tworzenia, a nie wymyślania. Przykładałam większa wagę do swojego warsztatu, zaczęłam kurs rysunku i zaopatrzałam się w coraz to nowe materiały. Wciągnęłam się w przerabianie ciuchów, tworzenie modelinowej biżuterii, zwierzątek z koralików, decoupage'owych pudełeczek i jeszcze miliona innych rzeczy. Moje starania z tamtego czasu możecie oglądać tutaj.
Kiedy nastało liceum, stary blog umarł. I moje tworzenie wraz z nim. To znaczy dalej mam sporo pomysłów i czasem wezmę się za coś kreatywnego, ale nie są to już takie ilości jak kiedyś i trochę mi tego brakuję. To nie jest tak, że nie mam czasu czy pomysłów. Po prostu jakoś nie mam motywacji. A że ten blog ma być moją motywacją do bycia kreatywną oraz zapisem wszystkiego co robię, to postanowiłam rozpocząć serię poniedziałkowego DIY. Dlaczego poniedziałkowego? Po prostu będę mieć cały tydzień na myślenie, a weekend na tworzenie. Nie obiecuję, że posty będą dokładnie co tydzień (np w przyszły poniedziałek nie będzie bo wyjeżdżam), bo nie wiem czym zaskoczy mnie maturalna klasa, ale będę sie bardzo starać.
Dziś zaczynamy od rzeczy wyjątkowo prostej czyli domowego eyelinera. Potrzebne będą nam jedynie dwa ogólnie dostępne produkty:
- Cień do oczu w dowolnym kolorze - pamiętajcie jednak, że kolor eyelinera będzie nieco mniej wyrazisty niż samego cienia. Wybierajcie dobrze napigmentowane produkty w mocnych kolorach.
- Płyn do soczewek.
Dodajemy dosłownie kropelkę płynu do soczewek. Mieszamy do uzyskania odpowiedniej, lekko gęstej konsystencji. W razie potrzeby dodajemy więcej cienia.
niedziela, 24 sierpnia 2014
Szalonego tripa dzień drugi - Budapeszt
piątek, 22 sierpnia 2014
DIY - organizacja zdjęć na ścianie
Bardzo podobają mi się zdjęcia poprzyklejane po prostu na ścianach, ale w swoim pokoju nie bardzo mam taką możliwość - potrzebna byłaby jakaś większa powierzchnia, a ja na wszystkich ścianach mam skosy. Jedynym miejscem, na którym mogłam jako tako wkomponować zdjęcia, był wąski komin. Ale poradziłam sobie z tym i mam już na ścianie miniaturową galerię. Zaraz pokażę wam jak.
środa, 20 sierpnia 2014
Szalonego tripa dzień pierwszy - Bratysława i Wiedeń
Hej wszystkim! Tak jak ostatnio pisałam, tygodniowa nieobecność spowodowana była spontanicznym wyjazdem w kierunku Węgier. Podróż minęła tak niesamowicie szybko, że sama trochę tego nie ogarniam, że jestem już w domu. Dopiero co byłam przecież na etapie planowania :) Było naprawdę cudownie, zobaczyłam tyle rzeczy, że na pewno nie dałabym rady zmieścić wszystkiego w jednym poście, więc dzielę relację z podróży na kilka. Posty nie będą pojawiały się po kolei, żeby was nie zanudzić, ale myślę, że do końca sierpnia wszystkie się ukażą. Dzisiaj opowiem wam trochę o pierwszych dniach naszej podróży.
Wyjechaliśmy w zeszły wtorek wczesnym popołudniem. Mieliśmy w zamiarach dojechać na camping kawałek przed Bratysławą, tam się przespać i następny dzień przeznaczyć na zwiedzanie samej słowackiej stolicy oraz Wiednia. Plany jednak uległy zmianie - stwierdziliśmy, że bez sensu byłoby zatrzymywać się przed Bratysławą i potem się wracać, więc pojechaliśmy dalej. Było jeszcze dość wcześnie, więc zdecydowaliśmy się na zwiedzenie miasta jeszcze tego samego dnia, aby mieć później więcej czasu na Wiedeń. Choć zwiedzenie to stwierdzenie nieco na wyrost - było już ciemno a my byliśmy zmęczeni i głodni, więc jedynie trochę poszwendaliśmy się w okolicy centrum. Było z tym mnóstwo zabawy, bo... zgubiliśmy samochód. Zawsze kiedy zatrzymujemy się w nieznanym miejscu, robię zdjęcie numerom domów w pobliżu, lecz tym razem zaparkowaliśmy pod ogromnym kościołem i myślałam, że bez problemu go znajdziemy. Otóż nie było tak łatwo i serdecznie pozdrawiam przemiłego Słowaka, który przeszedł z nami kawałek drogi, próbując namierzyć auto.
Z Wiedniem to jest u mnie taka zabawna sprawa. Jakoś od czwartego roku życia, rok w rok jeżdżę na narty do Austrii i przez sam Wiedeń przejeżdżałam przynajmniej kilkanaście razy. Zwykle jednak wtedy albo spałam, albo byłam zbyt zamroczona aviomarinem, żeby jakkolwiek kontaktować i nigdy nie zwiedziłam tego miasta nawet w najmniejszym stopniu. A szkoda, bo jest naprawdę ładne. Myślę, że tego dnia przeszliśmy pieszo jakieś 30 kilometrów.
Zacznijmy od drogi, która prowadziła z Bratysławy do Wiednia. Nie mieliśmy wykupionych austriackich winietek, toteż bardzo staraliśmy się uniknąć autostrady. Dzięki temu trafiliśmy na malowniczą drogę, wiodącą przez pola pełne olbrzymich wiatraków.
Najpierw skierowaliśmy się na Belweder....
Później spędzliśmy dłuzszą chwilę w wiedeńskim parku...
A potem w kolejnym. Zaskoczyła mnie ilość zieleni w tym mieście oraz to, że w parku do którego wstęp jest darmowy i można ot tak posiedzieć na ławeczce i się poopalać, rosną naprawdę oryginalne rośliny z różnych zakątków świata.
Następnie udaliśmy się w stronę rynku, gdzie nad miastem góruje ogromna katedra. Budynek robi niezwykłe wrażenie swoimi rozmiarami oraz niezwykłą architekturą. Ciężko sobie wyobrazić, ile pracy musiało zostać włożone w stworzenie tak wielkiego dzieła sztuki.
Przez dobre kilkadziesiąt minut błądziliśmy po mieście, próbując znaleźć Hundertwasserhaus - niezwykły budynek mieszkalny w kilkunastu kolorach, o nietypowych kształtach i cały porośnięty bujną roślinnością. Kolorowy domek robił naprawdę duże wrażenie, choć przez to, że jest wciśnięty pomiędzy inne kamieniczki i otoczony drzewami, ciężko zobaczyć go w całości.
W drodze do samochodu znowu nieźle się pogubiliśmy. Taki już chyba nasz los.
Wyjechaliśmy w zeszły wtorek wczesnym popołudniem. Mieliśmy w zamiarach dojechać na camping kawałek przed Bratysławą, tam się przespać i następny dzień przeznaczyć na zwiedzanie samej słowackiej stolicy oraz Wiednia. Plany jednak uległy zmianie - stwierdziliśmy, że bez sensu byłoby zatrzymywać się przed Bratysławą i potem się wracać, więc pojechaliśmy dalej. Było jeszcze dość wcześnie, więc zdecydowaliśmy się na zwiedzenie miasta jeszcze tego samego dnia, aby mieć później więcej czasu na Wiedeń. Choć zwiedzenie to stwierdzenie nieco na wyrost - było już ciemno a my byliśmy zmęczeni i głodni, więc jedynie trochę poszwendaliśmy się w okolicy centrum. Było z tym mnóstwo zabawy, bo... zgubiliśmy samochód. Zawsze kiedy zatrzymujemy się w nieznanym miejscu, robię zdjęcie numerom domów w pobliżu, lecz tym razem zaparkowaliśmy pod ogromnym kościołem i myślałam, że bez problemu go znajdziemy. Otóż nie było tak łatwo i serdecznie pozdrawiam przemiłego Słowaka, który przeszedł z nami kawałek drogi, próbując namierzyć auto.
Z Wiedniem to jest u mnie taka zabawna sprawa. Jakoś od czwartego roku życia, rok w rok jeżdżę na narty do Austrii i przez sam Wiedeń przejeżdżałam przynajmniej kilkanaście razy. Zwykle jednak wtedy albo spałam, albo byłam zbyt zamroczona aviomarinem, żeby jakkolwiek kontaktować i nigdy nie zwiedziłam tego miasta nawet w najmniejszym stopniu. A szkoda, bo jest naprawdę ładne. Myślę, że tego dnia przeszliśmy pieszo jakieś 30 kilometrów.
Zacznijmy od drogi, która prowadziła z Bratysławy do Wiednia. Nie mieliśmy wykupionych austriackich winietek, toteż bardzo staraliśmy się uniknąć autostrady. Dzięki temu trafiliśmy na malowniczą drogę, wiodącą przez pola pełne olbrzymich wiatraków.
zdjęcie robione z auta, ale bardzo chciałam wam pokazać te domki :) |
Najpierw skierowaliśmy się na Belweder....
Później spędzliśmy dłuzszą chwilę w wiedeńskim parku...
A potem w kolejnym. Zaskoczyła mnie ilość zieleni w tym mieście oraz to, że w parku do którego wstęp jest darmowy i można ot tak posiedzieć na ławeczce i się poopalać, rosną naprawdę oryginalne rośliny z różnych zakątków świata.
Następnie udaliśmy się w stronę rynku, gdzie nad miastem góruje ogromna katedra. Budynek robi niezwykłe wrażenie swoimi rozmiarami oraz niezwykłą architekturą. Ciężko sobie wyobrazić, ile pracy musiało zostać włożone w stworzenie tak wielkiego dzieła sztuki.
Przez dobre kilkadziesiąt minut błądziliśmy po mieście, próbując znaleźć Hundertwasserhaus - niezwykły budynek mieszkalny w kilkunastu kolorach, o nietypowych kształtach i cały porośnięty bujną roślinnością. Kolorowy domek robił naprawdę duże wrażenie, choć przez to, że jest wciśnięty pomiędzy inne kamieniczki i otoczony drzewami, ciężko zobaczyć go w całości.
W drodze do samochodu znowu nieźle się pogubiliśmy. Taki już chyba nasz los.
Subskrybuj:
Posty (Atom)