środa, 30 kwietnia 2014

O wtorkowym popołudniu w Krakowie


W Krakowie byłam już naprawdę niezliczoną ilość razy i bardzo lubię tam, wracać. Wczoraj nadarzyła sie ku temu świetna okazja - całkiem przypadkiem udało mi się tam pojechać z moim tatą. Ma taką pracę, że sporo podróżuje, jednak rzadko mogę jechać gdziekolwiek z nim, bo jednak szkoła wzywa. Tym razem było inaczej i o godzinie 16 wraz z Pawłem siedziałam już w samochodzie. Wyjazd był naprawdę krótki (na miejscu mieliśmy niecałe 3 godziny) i spontaniczny, więc nie mieliśmy większych planów. Mimo to, pokażę Wam, jak spędziłam dzień.

Na początku, przeszliśmy się Wawelem i ruszyliśmy w stronę rynku. Spacery po Krakowie są super, chociaż za nic nie chciałabym tam mieszkać. Uwielbiam te trawiaste przestrzenie, zacienione koronami gęstych drzew, ale fakt, że wszystko otoczone jest sznurem samochodów, nieco psuje mi wizję. Nie lubię tłoku, nie lubię dużych miast. To znaczy same miasta są w porządku, tylko gdyby zabrać z nich ludzi. W tłumie bardzo szybko się gubię, hałas mi przeszkadza i czuję się jak robot. Nie wiem dlaczego.

Kiedy byłam mała, spędziłam wakacje na Węgrzech. Całymi dniami przesiadywałam wtedy na wielkich, odkrytych basenach i jadłam lody. Lody, których nie spotkałam nigdzie indziej, a których smak wyjątkowo zapadł mi w pamięci... Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy znalazłam budkę z ,,moimi lodami" w Krakowie! Wiecie, często jest tak, że smaki z dzieciństwa idealizujemy we wspomnieniach i potem nas zawodzą. Tutaj - na szczęście - tak nie było. Nadal smakują tak samo dobrze, są ekstremalnie zimne, mają taki głęboki smak i taką.. zbitą (?), kremową konsystencję. Cudowne!



Kiedy doszliśmy na rynek, wymyśliłam nowy cel podroży ;). Lody na Starowiślnej, o których wielokrotnie czytałam na blogu Anwen. To wyglądało mniej więcej tak.
- No chodź, Paweł, przecież to jest tutaj, zaraz, niedaleko.
- GPS mówi mi, że daleko
<tu następuje pogadanka, że mamy nie być dziećmi neo i że GPS nie jest niezbędny do życia>
Po 10 minutach dreptania okazało się, że to jednak jest daleko i że bez okrutnego GPS-a chyba nigdy byśmy tam nie trafili. To znaczy ja z moją orientacją w terenie, która chyba została gdzieś w pampersach, nigdzie bym nie trafiła. W każdym razie wyszło na Jego. Mieliśmy niewiele czasu, więc przeciągnęłam go biegiem przez pół Krakowa. Udało nam sie znaleźć rzeczoną lodziarnię, po spędzeniu kilku minut w ogromnej kolejce, która tylko wyglądała tak strasznie, zdobyliśmy upragnione lody. Muszę przyznać, że i tutaj się nie zawiodłam. Najbardziej smakowały mi kakaowe, naprawdę były to jednej z najlepszych lodów o tym smaku, jakie kiedykolwiek jadłam. Borówkowe i truskawkowe, których również spróbowałam, smakowały mi mniej, ale ja ogólnie nie przepadam za owocowymi lodami i nie rozumiem dlaczego tak często je kupuję. Chyba za ładnie wyglądają. 
W tym momencie aparat zrobił mi psikusa i zapchał sobie kartę. Sam. To wcale nie jest tak, że zapominam usuwać z niego zdjęć. Wcale.

Na koniec trafiliśmy w jeszcze jedno ciekawe miejsce - do pubo-restauracji (jest coś takiego?) o nazwie The Dorsz. Zauroczył mnie wystrój tego miejsca - menu w formie linii metra, tablicowa ściana i minimalistyczne wykończenia. Jest naprawdę ładnie i tak.. inaczej. Jedzenie było dobre, choć fish & chips w Londynie smakowało mi bardziej :)

Na koniec, jeszcze jedno pytanie - zauważyliście, co się dzieje z chmurami? Nie wiem czy wszędzie tak jest, ale u mnie od paru dni są przepiękne. Wielkie, piętrowe obłoczki, na tle czarnych chmur burzowych, a po między nimi delikatne strzępki. Przez całą drogę do Krakowa robiłam im zdjęcia, ale to wcale nie jest proste, kiedy jedzie się samochodem 120 km/h :)






poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Co się zmienia po osiemnastce?


Wiele razy słyszałam plany swoich znajomych w stylu ,,co zrobię gdy będę dorosły". Będę robić co chcę. Będę wracać do domu, kiedy chcę. Rodzice nie będą mną rządzić. Pojadę na szaloną podróż życia. Pójdę na piwo. No sporo tego było. Większość osób w jakiś sposób na tą dorosłość czeka, ja - wręcz przeciwnie. Najchętniej zostałabym wieczną 17-stką. Bycie dorosłym mnie przeraża, zwłaszcza, że sama czuję się cały czas dzieciakiem, w pewnym sensie potrzebuję nadal opieki, obrony, miłości i nie potrafię sobie wyobrazić tej małej, zagubionej mnie w świecie, gdzie sama muszę o sobie decydować i za te decyzje odpowiadać. Albo co gorsza - opiekować się kimś innym. Ja, która ususzyłam kaktusa na wiór, a kot gdy ma zostać ze mną sam na dłużej niż jeden dzień, chyba robi sobie zapasy myszy. Wczoraj skończyłam 18 lat i wiecie co wam powiem? Nie jest tak źle.
Jest dokładnie tak samo. Nie znalazłam ani jednej nowej zmarszczki, czy siwego włosa. Nie muszę nagle podejmować życiowych decyzji. Rodzice nadal mają wpływ na to, co robię, bo to moi rodzice i nie umiałabym powiedzieć ,,nara, jestem dorosła". Przy czym moi rodzice są super i nie mam z nimi jakichś większych problemów. Teoretycznie mogę prowadzić samochód, ale i to tylko teoria, bo oczywiście zostawiłam wszystko na ostatni moment i nie wyrobiłam się ze skończeniem kursu przed urodzinami. Mogę legalnie pić alkohol, ale do tego jakoś bardzo mnie nie ciągnie - drinki na imprezach są ok, ale to raczej tyle. 
Nadal jestem tą samą mną, tym wiecznym dzieciakiem, który płacze o każdy drobiazg, strzela fochy ale potrafi też cieszyć się każdą nowo odkrytą rzeczą, każdym momentem, każdym uśmiechem... Tak więc wszyscy wy, którzy liczycie, że wasze życie odmieni się wraz z tą magiczną datą - porzućcie nadzieję. Moje się nie odmieniło i chwała mu za to.
A nie. Zmieniła się jedna rzecz. Mam taką wizję: wchodzę do sklepu, stawiam na ladzie jeżynowe Somersby, kasjerka prosi mnie o dowód a ja rzucam nim i blat. I nie dlatego, że chce się napić. To po prostu moja dziecinna zachcianka, żeby poczuć się dorosłą.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Szybki obiad - quesadilla



Zacznijmy od tego, że u mnie w sumie pojęcie szybkiego obiadu nie funkcjonuję. Bardzo lubię gotować, ale nie potrafię robić tego szybko - wtedy wszystko leci mi z rąk, przypala itp. Lubię ten moment w jakiś sposób celebrować, robić wszystko jak najlepiej, najdokładniej. Na dodatek kiedy zaczynam gotować, automatycznie przestaję być głodna - nie mam przez to motywacji, aby skończyć szybciej.
Jednak dzisiejszy przepis jest nieco inny - nawet ja jestem w stanie zrobić go dosyć szybko i z reguły potrzebne składniki mam w lodówce. W dodatku danie jest pyszne i bardzo sycące.

Składniki



  • tortille (na jednoosobową porcję wystarczył mi jeden placek przecięty na pół)
  • żółty ser 
  • ulubione składniki (u mnie był to pomidor i kukurydza, gdybym akurat miała w domu, pewnie dodałabym szynkę lub kurczaka i gotowane jajko - ale miało być szybko)
  • opcjonalnie sos lub ketchup - tylko dla smaku, bez tego też wszystko wyjdzie
  • ja użyłam jeszcze odrobiny swojej ulubionej przyprawy, którą wsypuję dosłownie do wszystkiego

Przygotowanie
  • Placek smarujemy sosem (lub nie) i układamy go na suchej patelni. U mnie była to patelnia grillowa, ale zwykła też da radę
  • posypujemy odrobiną startego sera
  • na serze układamy wszystkie składniki
  • Przysypujemy kolejną porcją sera i przykrywamy drugim plackiem
  • Podgrzewamy przez kilka minut na średnim ogniu, pod przykryciem. To ważne, żeby patelnię przykryć, bo dzieki temu ser sie rozpuści, a spód w tym czasie nie przypali.
  • Kiedy tortilla się zarumieni odwracamy ją na drugą stronę i znów podgrzewamy kilka minut

Smacznego!




sobota, 26 kwietnia 2014

8 pomysłów na urodzinowe kartki

I nie tylko urodzinowe, bo sprawdzą się w wielu sytuacjach. Z kupnymi kartkami jest ten problem że albo są brzydkie, albo strasznie drogie, albo mają w środku jakieś głupkowate życzenia czy kiczowaty wierszyk. Włanoręcznie robioną kartkę możecie całkowicie spersonalizować, wkleić do środka zdjęcia lub obrazki i napisać własne życzenia, od serca. Poniżej pokażę wam kilka propozycji na te - moim zdaniem - najciekawsze. Większość inspiracji pochodzi ze strony zszywka.pl, gdzie już od dawna zbieram swoje ulubione pomysły.

1. Z odciskami palców
To raczej propozycja spotykana na weselach, gdzie goście umieszczają pamiątkowe odciski w księdze lub na kartce papieru. Ale dobrze sprawdzi się też, kiedy robimy jakąś ,,masową" kartkę, na przykład na zakończenie roku dla nauczyciela, lub dla babci wraz z resztą rodziny. W dodatku jest bardzo prosta w wykonaniu. Mi najbardziej spodobała się wersja z latającym balonem, oraz z drzewem, gdzie odciski zastępują liście

2. Kartki 3D
Najlepiej zrobić część 3D na jednej kartce i nakleić na drugą, dzięki temu całość będzie sztywna i estetyczna. Robiłam na walentynki książke z obrazkami w 3D i wcale nie jest to takie trudne, zwłaszcza gdy mamy gotowy wzór :)


Pierwsza z gotowym szablonem, należy naciąc wzdłuż ciągłych linii, najlepiej żyletką lub nożykiem do tapet.


3. Z chorągiewkami
Prawdę mówiąc, ta chyba podoba mi się najbardziej. Co prawda nie mamy zbyt wiele miejsca na życzenia, ale i tak jest cudna. A gdyby jeszcze zrobić ją w nieco większym formacie...


4. Życzenia spisane w małej książeczce
którą możemy zawiesić na łańcuszku, przykleić do pierścionka, wykorzystac jako breloczek do kluczy - coś, co obdarowania osoba może mieć zawsze przy sobie. Postaram się niedługo zrobić instrukcję na takie maleństwo

5. W formie pudełeczka
Czyli trochę bardziej pracochłonna, ale bardzo efektowna kartka - no i może od razu być prezentem. Wrzucam wersję 18-tkową :)

7. Z wykorzystaniem najróżniejszych przedmiotów 
Czyli kreatywnie. Mnie najbardziej urzekła wersja z puzzlami i świeczkami, ale kombinujcie :)




Świetny jest tez pomysł z malutkimi kopertami - można do nich powkładać karteczki z życzeniami lub drobne prezenty - na przykład mały wisiorek.


8. Walentynkowe
Bo nie wiedziałam jak nazwać tą kategorią, a mam w swoich zbiorach kilka ładnych serduszkowych inspiracji

Obawiam się, że powyższa mogłaby być nieco nietrwała :(


Słodko, serduszkowo i kiczowato - ale i tak ładnie.


Dla tych, którzy nie lubią zbyt serduszkowych klimatów. Już tłumaczę jak to zrobić. Potrzebujemy dwóch kartek (jednej z napisem, drugiej z narysowanym ludzikiem), osobnego wyciętego ludzika, zielonego paska papieru, oraz dwóch krótszych paseczków papieru, zgiętych w pół. W kartce z ludzikiem robimy żyletką nacięcie na kilka centymetrów, następnie zgięte paseczki przyklejamy pionowo do drugiego ludzika, tak, aby dokładnie się ze sobą stykały. Przekładamy je przez nacięcie i podklejamy do drugiej kartki. Na końcu zasłaniamy paskiem trawy.

Dajcie znać, czy wykorzystaliście któryś z moich sposobów. A może macie jakieś własne?

piątek, 25 kwietnia 2014

O Polskim Busie

O Polskim Busie słyszeli już chyba wszyscy. A nawet, jeśli ktoś nie słyszał, to na pewno widział duży, czerwony autokar mknący gdzieś ulicami... Parę dni temu otworzona została nowa sprzedaż biletów (do 4 września) i choć rozeszły się one jak świeże bułeczki - mi niestety nie udało się nic upolować - to dalej znajdziemy dużo tańszych kursów niż normalnie. 
Polskiego Busa przetestowałam, kiedy w ramach walentynkowego prezentu chłopak zabrał mnie do Gdańska (najlepszy <3) i dzisiaj postaram się wam opowiedzieć, jak mi sie jechało i czy warto podróżować w ten sposób.

Zdjęcie z komórki bo to Gdańska nie zabrałam aparatu - tyle przegrać.


Cena
To chyba największa zaleta Polskiego Busa. Ceny są kilkukrotnie niższe niż w innych środkach transportu. Dla przykładu za przejazd PB z Katowic do Warszawy zapłacimy nawet 20 zł, natomiast za tą samą trasę, wykonaną w tym samym dniu PKS-em, ok 50. Pociągiem będzie jeszcze drożej. Jak widać różnica jest znaczna. Mój bilet do Gdańska w jedną stronę kosztował 30 zł, o ile dobrze się orientuję, natomiast teraz najtaniej znalazłam za 25 zł.

Dostępność
Tutaj znów na plus - bilety można z łatwością zarezerować przez internet. PB obsługuje 20 polskich miast oraz 4 zagraniczne (Berlin, Praga, Bratysława i Wiedeń) chociaż nie z każdego miasta da się wszędzie dojechać. Z Katowic, z których ja startowałam dostępne jest jednak całkiem sporo połączeń, więc nie narzekam.

Czas
Nie wiem jak wyglądają postoje w ciągu dnia, ale w nocy są bardzo krótkie (ok 10 min), dzięki czemu podróż się nie rozwleka. Fajnie jest wyjść i rozprostować kości ale to naprawdę nie musi trwać 40 min, a takie przerwy były kiedy jechałam PKS-em w okolice Rzeszowa. W efekcie cała podróż trwała około 6 godzin, gdzie w Polskim Busie zajmuje nieco ponad 4. Różnica jest znaczna.
 O wszystkich opóźnieniach jesteśmy informowani na bieżąco przez facebooka, wystarczy polubić stronę. Mój autokar do Gdańska był, o ile dobrze pamiętam, opóźniony o parę minut, ale dojechał na miejsce dokładnie o czasie.

Komfort
Autokary PB są nowoczesne i bardzo dobrze wyposażone. Na pokładzie dostępne jest bezpłatne wifi oraz gniazdka, nie ma więc problemu z oglądaniem filmów w podróży czy czytaniem książek na laptopie. Jedynym minusem jest to, że pojazdy są ciasne. Kiedy ktoś przed nami choć odrobinę odchyli sie do tyłu, miejsca robi się naprawdę mało. Autokar którym podróżowaliśmy, był całkowicie załadowany, ledwo udało nam się zdobyć miejsca obok siebie (może przez to, ze jechaliśmy nocą). Ja jestem drobna, wiec nie miałam większego problemu z ułożeniem się na fotelu, lecz jeśli ktoś jest bardzo wysoki lub grubszy to może sie to okazać utrudnieniem. 
Rezerwacje teoretycznie są przypisane do miejsca, ale w praktyce chyba nikt tego nie przestrzega, więc jeśli podróżujemy w grupie to trzeba się bardzo postarać żeby zdobyć miejsca blisko siebie. Zwłaszcza, jeśli wasz przystanek jest przystankiem przelotowym.
Nie wiem niestety jak wygląda kwestia łazienki, bo większość podróży przespałam i nie miałam okazji tam zajrzeć. 

Podsumowując, Polski Bus jest naprawdę dobrym i tanim środkiem transportu i to właśnie ten stosunek jakości do ceny odgrywa najwyższą rolę. Pociąg może być wygodniejszy, pod warunkiem, że nie jest przeładowany a zapłacimy za niego sporo więcej, natomiast jeśli chodzi o przejazdy autobusowe, to PB zdecydowanie wygrywa.

środa, 23 kwietnia 2014

Niebo na ubraniach

Co prawda ubrania upstrzone galaktykami nie atakują nas już w sklepach ze wszystkich stron, jednak nadal często je widuję. A tak naprawdę wykonanie takiego wzoru jest banalnie proste i dziś postaram się Wam to pokazać. Zdjęcia pochodzą z mojego starego bloga, ale miałam ogromną ochotę wrzucić tutaj coś tematu DIY, a niestety na razie zupełnie nie mam czasu na tworzenie. Może akurat komuś się przyda :)



Ja swój wzór wykonałam na zwykłych butach (zapłaciłam za nie ok 15 zł) i jest to chyba najprostsza opcja. Po pierwsze dlatego, ze buty są małe, a po drugie - bo raczej się ich nie pierze. Dzięki temu farby, nawet nie zabezpieczone za pomocą żelazka, długo się trzymają (deszcz ich nie zmywa - testowałam). Moje buty mają już około półtora roku i wyglądają niemal tak samo jak na początku :)

Co będzie nam potrzebne?


  • jakiś ciuszek (tutaj buty) w ciemnym kolorze
  • farby do tkanin w przynajmniej 3 kolorach - niebieskim, czerwonym i białym
  • zwykła gąbka pocięta na kawałki
  • pędzelek (najlepiej ze sztywnym włosiem) lub szczoteczka do zębów
  • gazety do podłożenia, bo podczas malowania nieco nachlapiemy

Zaczynamy...

1. Z butów wyciągamy sznurówki. Warto też napchać do środka gazet, aby zrobiły się sztywniejsze. Jeżeli malujemy koszulkę, w środek wkładamy kawałek kartonu

2. Gąbeczkę moczymy w pierwszym kolorze farby. Robimy na butach kolorowe kleksy, rozcieramy je lekko, na koniec poprawiamy efekt czystym kawałkiem gąbki.


3. W tym momencie warto poczekać aż farba wyschnie - może nieco zblednąć. W takim wypadku powtarzamy całą procedurę. Później łapiemy się za farbę w drugim kolorze(ja zmieszałam czerwoną z niebieską, aby uzyskać fiolet) i robimy dokładnie to samo.


4. Kiedy już osiągniemy zadowalający nas efekt, moczymy szczoteczkę do zębów w białej farbie, ustawiamy ją kilka centymetrów od buta i przesuwamy po niej palcem, tak aby rozbryzgująca się farba utworzyła plamki. Próbujemy z różnych odległości, z różną siłą i różną ilością farby, aby całość była jak najbardziej urozmaicona.

5. Na koniec możemy jeszcze za pomocą cienkiego pędzelka lub wykałaczki domalować kilka większych gwiazd w formie kropeczek lub krzyżyków.

Całość prezentuje się następująco:

Na koniec kilka gwiezdnych inspiracji :)



poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Reign - serial, który uwielbiam

Seriale w internecie oglądam dosyć rzadko (nawet z tym tytułowym jestem dwa odcinki do tyłu.. :( ). Powód jest nieco bardziej złożony - kiedyś, jakieś 3-4 lata temu oglądałam je częściej, nie były to jakieś ogromne ilości, ale byłam na bieżąco z ,,Plotkarą", ,,Pamiętnikami wampirów" i nadrabiałam dość szybko House'a. Potem w moim domu nastały czasy super szybkiego internetu LTE, który miał koszmarnie małe limity. Jeden odcinek w miesiącu oznaczał wyczerpanie transferu gdzieś około 15-tego. Musiałam więc rzucić seriale. Przyjaciółka oglądała kolejne odcinki i dzieliła się ze mną wszystkimi newsami, więc wiedziałam co się dzieje. Teraz internet mam już normalny, ale jakoś nie umiem się z powrotem wgryźć w oglądanie. Może nawet za bardzo tego nie chcę, bo seriale to straszliwe pożeracze czasu. ,,Plotkarę" dokończyłam, cała reszta jakoś utknęła w martwym punkcie.

Reign odkryłam przypadkiem - byłam akurat u kuzynki, kiedy wyszedł drugi czy trzeci odcinek. Chciała koniecznie go zobaczyć, a ja nie miałam co robić, więc obejrzałam z nią. Kiedy wróciłam do domu nadrobiłam starsze odcinki i oglądam regularnie. To pierwsza zaleta serialu - jest stosunkowo nowy (niecały pierwszy sezon), więc nie grozi Wam całkowite odcięcie od życia w celu oglądnięcia 10000 odcinków hurtem.


Ale o co właściwie chodzi.
Akcja serialu została osadzona z XVI wieku. Głównymi bohaterami są Mary Stuart - królowa Szkocji, oraz Francis - przyszły król Francji. Maria przybywa na dwór francuski, aby poślubić Francisa i jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo swojemu krajowi. Sprawy mocno się komplikują kiedy w grę zaczynają wchodzić uczucia, tajemnicze wydarzenia oraz... osoby trzecie. Tak naprawdę ciężko mi napisać cokolwiek więcej, aby nie zdradzić fabuły.
Główne role grają Adelaide Kane (Mary), Toby Regbo (Francis) oraz Torrance Coombs (Bash - brat Francisa)

Za równo Mary, Francis jak i wiele innych osób, są postaciami historycznymi. Podobnie jest z wydarzeniami, jednak nie jest to serial typowo historyczny. Historia stanowi podstawę, natomiast wiele wątków jest z nią zupełnie niezwiązanych i w niektórych momentach zakrawa nawet o fantastykę. Myślę jednak, że większość osób, które oglądają Reign pokusiło się o poznanie wątków historycznych, w szczególności życiorysu Francisa, przez co inaczej postrzega się niektóre przedstawione sytuacje.
Serial bardziej skupia się na miłości niż na historii, oprócz wątku Mary i Francisa poznajemy przygody innych bohaterów.



Całości dopełniają przepiękne stroje, miejsca i.. nowoczesna muzyka, która wbrew pozorom doskonale komponuje się z całością.





Mnie bardzo zaciekawiło pokazanie życia na dworze i tego, jak wiele jest w stanie poświęcić człowiek, aby nie stracić władzy. Serial jest bowiem pełen intryg i niespodziewanych zwrotów akcji. Wszystko dzieje się bardzo szybko i tak naprawdę z części, która powstała do tej pory, spokojnie można by nakręcić dwa sezony.




Podsumowując - kto jeszcze nie widział, ma dużo do nadrobienia. Udało mi się już ,,zarazić" tym serialem sporo osób, w tym mojego chłopaka, który zazwyczaj nie jest szczególnie przekonany do tego typu rozrywki... :)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Przegląd tygodnia #3

Czyli kolejny, trzeci już post z serii, w której dzielę się wszystkim tym, co jest dla mnie waże lub ciekawe, ale nie na tyle, by poświęcić temu osobnego posta. Tradycyjnie zacznę od linków znalezionych w internetach. W tym tygodniu nie ma tego dużo, bo większosć mojego czasu pochłonęły świątczne przygotowania, więc nie miałam kiedy szukać.

1. Sposób na naukę języków obcych. Sama idea nauki z internetu jest świetna, sama często uczę się w ten sposób tego, czego nie zrozumiałam w szkole, ale jeszcze bardziej zaciekawiła mnie osoba z filmiku przedstawionego w tym poście... zobaczcie koniecznie :)

2.O tym, jak czytać nazwiska sławnych osób. Większość wprawdzie znałam, ale kilka z nich (np. Ralph) naprawdę mnie zaskoczyło.

3. 100- letnie przyjaciółki  opowiadają o facebooku, selfie i innych wymysłach nowoczesnego świata. Sama często mam problem, żeby wytłumaczyć mojej babci np. czym jest instargram i dlaczego ludzie wrzucają tam zdjęcia :)


Z linków to tyle, przechodzimy do zdjęć. Tydzień upłynął mi na sprzątaniu, pieczeniu i robieniu tysiąca innych rzeczy w takim pośpiechu, że nie miałam czasu nawet tego uwiecznić.

1. Pogoda nie rozpieszczała - było zimno, mokro, chwilami pojawił się nawet grad. Ale w ciągu ostatnich paru dni, słońce pojawia się coraz częściej :)

2. W tym roku Wielkanoc zbiegła się w czasie z moimi 18-tymi urodzinami, które wypadają dokładnie za tydzień. Mam w domu sporo gości i niesamowicie dużo jedzenia. Jedna z moich cioci przywiozła ciasto szpinakowe, o bardzo ciekawej nazwie ,,leśny mech". Jest naprawdę pyszne i bardzo efektownie wygląda. Na pewno kiedyś spróbuję je zrobić :)


3. W poście o sposobach na zdobienie pisanek obiecałam, że pochwalę się tym, co udało mi się zrobić. Sposób z liściem niestety zupełnie mi nie wyszedł, podobnie metoda z gumką recepturką. Ładnie wyglądało za to jajko ombre, chociaż efekt wyszedł bardzo delikatny. Ale chyba najwięcej frajdy miałam robiąc wzorki za pomocą kredki świecowej. 




4. Pozostając przy temacie pisanek - ciocia przywiozła nam dwa jajka malowane przez jej znajomą. Nie udało nam się dojść do tego, czy wzorki są malowane woskiem czy wyskrobywane, ale wyglądają przepięknie.



5. Na koniec urodzinowe kwiaty :)




Moje święta - i urodziny za razem - były bardzo pracowite, ale cieszę się, że wszystko wygląda tak pięknie i smakuje tak przepysznie.
Do następnego posta! :)

piątek, 18 kwietnia 2014

Nowe życie w okularach

Okulary to dla mnie dość ciężki temat. Teoretycznie powinnam je nosić już od dawna. Poprzednie kupiłam w 1 klasie gimnazjum (4 lata temu) i chyba nigdy nie pokazałam się w nich publicznie.Sami chyba rozumiecie dlaczego.. ;)

Ok. Na zdjęciu nie wyglądają aż tak tragicznie, ale ja naprawdę źle się w nich czułam. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, dlaczego wybrałam akurat te, ale przypuszczam że za namową mamy i/lub pani ze sklepu.

Moja wada wzroku nie jest bardzo duża, mam niewielką krótkowzroczność i astygmatyzm. Astygmatyzm jest u mnie największym problemem, bo widzę niewyraźnie nie tylko z daleka, ale nawet z bliska (nie mam problemu z czytaniem ksiązek itp, ale widzę znaczną różnicę kiedy patrzę na siebie w lustrze w okularach i bez nich), do tego obraz jest zniekształcony. Dochodziły jeszcze bóle głowy i różne inne rzeczy, których w żaden sposób nie łączyłam z wadą wzroku.

Jak wspomniałam, moja wada nie jest bardzo duża, wiec przez kilka lat chodziłam bez okularów i jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało, bo po prostu nie miałam porównania. Nie widziałam numerów autobusów czy też twarzy ludzi, ale po prostu potrafiłam bez większego problemu z tym funkcjonować. Ale nadszedł dzień, kiedy zamarzyło mi się zrobić prawo jazdy i jeździć sobie samochodem. A bez okularów nie było takiej opcji...

Zaczęło się chodzenie po salonach optycznych, które za każdym razem kończyło się załamaniem nerwowym i stwierdzeniem ,,kupcie mi nową twarz". Serio, lubię siebie, ale po prostu żadne okulary do mnie nie pasują. Z przeciwsłonecznymi miałam ten sam problem - dopiero w zeszłe wakacje udało mi się nabyć okulary w których wyglądam znośnie i są one w kształcie serduszek. Yolo.
Miała wielu doradców - mamę, chłopaka, przyjaciółkę. Wszyscy mieli odmienne wizje ale raczej zgadzali się ze mną, że bez okularów wyglądam lepiej. 

Nie chciałam okularów w stylu tych starych, czyli takich bez widocznych oprawek, bo wyglądam z nich zbyt poważnie, a to bardzo mi się nie podoba. Nie chciałam również żadnych wzorków, wolałam raczej jakiś uniwersalny kolor, który pasowałby do wszystkiego. Jako pierwszy przychodzi na myśl czarny, ale ten zupełnie mi nie pasuje. Nawet brązowy jest za za ciężki dla mojej drobnej twarzy. Więc padło na... różowy.


Kupując okulary stwierdziłam, że co tam, raz się żyje, i tak będę je zakładać tylko do samochodu. Tyle, że tak się nie da. Kiedy już przyzwyczaiłam się do świata w okularach (z początku miałam wrażenie, że wszystko jest zniekształcone, kręciło mi się w głowie i ogólnie było dziwnie), moja wada wzroku zaczęła mi poważnie przeszkadzać.Teraz nie wyobrażam sobie bez nich życia w szkole, bo chodząc po mieście zwykle je zdejmuję. Od kiedy mam okulary, nie boli mnie głowa, nie mam problemów z przepisywaniem z tablicy i wiem, który autobus jedzie ^^ Nadal twierdzę, że bez okularów wyglądam dużo lepiej , ale model który wybrałam nie rzuca się za mocno w oczy i jestem z niego naprawdę zadowolona. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, ale wiem że sporo osób ma podobne myślenie jak ja i woli narażać swoje zdrowie, zamiast po prostu się przełamać ;) Ja mam to szczęście, że moja wada nie pogłębiła się jakoś znacznie, ale różnie mogło być. Także - noście okulary. Do nowego wyglądu da się przyzwyczaić a komfort patrzenia jest zupełnie inny :)

czwartek, 17 kwietnia 2014

Imprezowe kanapeczki na 7 sposobów

Niedawno wspominałam o kanapkach, które zrobiłam na rodzinną imprezkę, dokładniej były to urodziny moich rodziców. Pomysł wyszedł zupełnie spontanicznie, wykorzystałam tylko to, co było w lodówce i była to naprawdę totalna improwizacja, mimo to wyszło bardzo smacznie. Jeżeli nie zapraszamy nie wiadomo ilu osób, to jest to doskonała opcja - można kombinować ze smakami tak, aby wpasowały się w każdy gust i jeśli wszystko wcześniej rozpracujemy logistycznie, przygotowania nie zajmą nam wiele czasu. Mi najdłużej schodziło właśnie z wymyślaniem jak wszystko połączyć i poukładać, wiec aby Wam ułatwić życie, postaram się dokładnie to opisać. Nie mam niestety zdjęć, bo kanapeczki od razu wylądowały na stole, ale żeby nie było tak szaro, to postaram się pod koniec wrzucić kilka inspiracji w tym temacie. No to zaczynamy

Do zrobienia wszystkich kanapeczek użyłam poniższych składników w różnych konfiguracjach
- zielony ogórek
- pomidor
- kulka mozzarelli
- pasta jajeczna (ze względu na brak czasu, użyłam gotowej, ale polecam zrobić samemu - ugotowane jajka pognieść widelcem, dodać majonezu doprawić do smaku - ja najbardziej lubię wersję ze szczypiorkiem)
- koperek
- pasta z pomidorów (tu znów, niestety, użyłam gotowca, ale myślę ze sos do pizzy z tego posta sprawdzi się doskonale)
- łosoś wędzony na zimno (w plasterkach)
- kilka plasterków wędliny
- serek śmietankowy (ja użyłam almette)
- utarty żółty ser
- kilka listków bazylii
- chleb (u mnie były to dwa rodzaje - pszenny i żytni, obcięłam mu skórkę i pokroiłam w trójkąty, ale jeszcze lepiej sprawdzi sie po prostu pokrojona w poprzek bagietka)
- ziarenka (ja użyłam dyni i słonecznika)

Wersja I
Pomidora kroimy w plasterki, każdy plasterek dzielimy na pół. Kulkę mozzarelli również kroimy w plasterki. Układamy na pieczywie najpierw ser a następnie na przemian, połówkę plasterka pomidora, listek bazylii i znów pomidora. Układamy je tak aby tworzyły kielich (?) tzn na jednym końcu były złączone a następnie rozchodziły się lekko na boki.

Wersja II
Chleb smarujemy pastą jajeczną, na niej układamy porwanego na kawałeczki łososia i przykrywamy plasterkiem pomidora.

Wersja III
Pieczywo smarujemy serkiem śmietankowym, na nim układamy kilka cieniutkich plasterków ogórka wraz ze skórką. Na wierzch układamy pokrojonego w kostkę pomidora. Posypujemy uprażonymi ziarenkami dyni.

Wersja IV
Na chlebie rozsmarowujemy grubą warstwę serka śmietankowego, układamy plasterek łososia, delikatnie go zwijając. Ozdabiamy posiekanym koperkiem.

Wersja V
Posmarowane pastą pomidorową pieczywo posypujemy startym serem. Na górze układamy kilka plasterków ogórka i posypujemy uprażonym słonecznikiem.

Wersja VI
Chleb smarujemy serkiem śmietankowym, na nim układamy wędlinę. Ogórka kroimy w kostkę, układamy na wierzchu i doprawiamy solą i pieprzem.

Wersja VII
Kanapkę smarujemy pastą pomidorową. Ogórka obieramy, a następnie kroimy w cieniutkie plasterki (ja zrobiłam to obieraczką). Układamy je na chlebie i przykrywamy plasterkiem pomidora

Teraz kilka moich ulubionych kanapkowych inspiracji:





Te bułeczki robię czasem na śniadanie. Są przepyszne, a wydrążone środki zawsze podjadam, kiedy ,,danie głowne" siedzi w piekarniku


Również wypróbowany przepis - niestety, nie wyszedł za dobrze, za słabo go nacięłam i kawałki bardzo ciężko się oddzielało.



Jeszcze nie przetestowane, ale kusi... ^^

 Wszystko co zapiekane i z serem - jest super


Kanapeczki z owocami tez są pyszne.

A jakie kanapki Wy jecie najczęściej :D?