środa, 18 lutego 2015

6 potraw, których musisz spróbować będąc w Alpach


Wreszcie post o jedzeniu. Uwielbiam gotować i uwielbiam mówić o jedzeniu. I oglądać jedzenie. I ogólnie jeść też.

Mniej więcej od piątego roku życia w każde ferie jeżdżę z dużą grupą na narty (rodzice, znajomi rodziców, dzieci znajomych rodziców i te sprawy) w Alpy. Zazwyczaj jest to Austria, ale dwa razy udało mi się zawitać we Włoszech (Włoch w najbliższym czasie zobaczysz sporo, bo właśnie stamtąd wróciłam i na pewno opowiem o tym więcej). Na początku narciarskiej kariery w ciągu dnia żywiliśmy się kanapkami, a ciepłe obiady zjadaliśmy w domu, ale już po paru latach przerzuciliśmy się na jedzenie na stoku. Dla mnie to idealna opcja, bo mogę się porządnie rozgrzać, a na dodatek wypróbować lokalne specjały. Jestem już w tym narciarskim jedzeniu całkiem obeznana i postanowiłam zrobić mały przewodnik.

Może wydać się dziwne wrzucanie do jednego, żywieniowego posta kuchni włoskiej i austriackiej, ale większość z potraw które wymienię udało mi się zjeść w obydwu krajach, choć oczywiście bazuje jedynie na tych regionach, w których już byłam. Ale dosyć gadania o niczym, zacznijmy o jedzeniu.

Nie wszystkie zdjęcia są moje (ściślej rzecz biorąc, żadne nie jest moje, ale część jest robiona przez kolegę, który ze mną jeździ), niektóre będę musiała podebrać z googli, bo dopiero w tym roku wpadłam na genialny pomysł fotografowania obiadów. Linki będą na końcu.

Dania główne

1.Tiroler Gröstl 



 Pierwsze danie o nazwie na której można połamać sobie język (przyzwyczajaj się, górskie dania tak mają) jest dla mnie o tyle nietypowe, że teoretycznie nie powinno mi smakować. Składa się co prawda z ziemniaków, które uwielbiam, ale też z tony tłustego mięcha i kiełbasy, za którymi, delikatnie mówiąc, nie przepadam. Do tego znikoma ilość warzyw i sadzone jajko o półpłynnym żółtku rzucone na wierzch. Po prostu nie mój styl. I nie rozumiem co jest tak pysznego w tym daniu, że marzę o nim przez całe 12 miesięcy pomiędzy kolejnymi wyjazdami. Może to fakt, że świetnie rozgrzewa i zapewnia sporą dawkę energii na dalsze szaleństwo na stoku lub że podawane jest na niezwykle klimatycznych żeliwnych patelniach? Nie mam pojęcia. Trzeba spróbować.


2. Pizza

Ten punkt jest w sumie tak oczywisty, że nie wiem po co o nim wspominam. Ale o włoskiej pizzy nie da się nie wspomnieć. Podkreślam, włoskiej, bo na stokach austriackich pizza jest dosyć ryzykowna. Jest dużo smaczniejszych rzeczy. Natomiast włoska pizza jest potrawą na której temat powinno się pisać wiersze i budować pomniki. Jest idealna. Na cienkim, kruchym cieście z dobrej jakości dodatkami. Uwierzcie mi, że nawet słaba pizza we Włoszech jest nieraz smaczniejsza od całkiem niezłej pizzy w Polsce. No tak już jest. Nawet nie chodzi o to, że jest lepsza jako pizza, ale że to całkiem inny rodzaj pizzy. Doskonała.


Może was to zdziwić, ale z dań głównych to już chyba tyle. Prawdziwą ucztą są desery. Mamy na stoku taki zwyczaj, że każdy z grupy zamawia jedno danie i wszystko zjadamy wspólnie. Dzięki temu można spróbować aż czterech rzeczy i nie ma problemu z wyborem. Często zamawiamy też spaghetti, bo to dosyć bezpieczne danie a po prostu nie ma nic ciekawszego co nie ociekałoby tłuszczem i nie składało się w połowie z półsurowego mięcha, bo niestety kuchnia  narciarskich rejonach do najlżejszych nie należy. W sumie nie ma się co dziwić, talerz zieleniny, choćby nie wiem jak pyszny, nie rozgrzeje po całodniowym szaleństwie na stoku. Ale dość gadania, przejdźmy do deserów.

Desery

1. Apfelstrudel 

Pyszne ciastko z jabłkami, koniecznie w waniliowym sosie. W sumie nie wiem, jak je nazwać. To takie troszkę ciasto francuskie, ale mniej tłuste i bardziej kruche. Nadziane ogromną ilością jabłek z cynamonem i często odrobina rumu. Kawałki są z reguły tak duże, że mogłyby służyć za cały obiad, choć dla mnie i tak najlepszy z tego wszystkiego jest waniliowy sos. Nie do podrobienia, uwierzcie, próbowałam. Nie wiem dlaczego Włosi mają tendencję do podawania sosu w malutkich filiżankach. Błąd. Apfelstrudel ma się w nim utopić.

2. Kaierschmarrn

Czyli omlet cesarski. Pyszny, słodki placek podarty na strzępy, podawany z dużą ilością konfitury (zwykle jabłkowej lub śliwkowej, ale widziałam różne wersje). Jest przepyszny, choć akurat na to danie decydujemy się rzadko, bo jego cena zwykle niewiele różni się od ceny głównego dania. Ciekawie jak na potrawę z jajek i mąki, ale co zrobić.

3.Nugat Knodel

To z kolei dosyć nowe odkrycie, ale myślę, że będziemy do tego smaku wracać. Są to jakby nasze knedle ze śliwkami, ale nadziane nugatowym nadzieniem i obtoczone cukrem i zmielonymi orzeszkami. Najczęściej również polane przepysznym sosem waniliowym z dodatkiem sosu owocowego. 

4.Bombardino

Ostatnia pozycja to coś w wersji 18+ bo z alkoholem. Zdecydowanie nie należę do wielbicieli połączenia alkoholu ze słodkim smakiem, dlatego preferuję słabsze wersję bombardino. Ale nawet te mocne dają radę. Bardziej popularne jest we Włoszech, chociaż w Austrii też nie ma problemu ze znalezieniem. Bombardino składa się z avokatu z dodatkiem whisky lub rumu, podawanego na ciepło i dodatkowo z bitą śmietaną. Idealnie rozgrzewa, a jednocześnie porcje są na tyle niewielkie, że nie powinniście po nich spowodować żadnych strat na stoku :)

Wiem, że ferie już u większości z Was dobiegły końca, ale czemu nie zacząć już się szykować na kolejny rok :) W każdym razie życzę smacznego :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz