poniedziałek, 2 czerwca 2014

Jak spędzić dzień we Wrocławiu?



O tym, że Wrocław kocham wielką miłością wspominałam na blogu już kilkakrotnie. Wraz z P. wybieraliśmy się tam na jednodniowy spacer już od dłuższego czasu (pisanie o Pawle P. jest takie tajemnicze hueh), jednak za każdym razem coś nam przeszkadzało - a to brzydka pogoda, a to wykupili bilety za zetkę, a to jeszcze co innego. Ale kiedy w szkole zapowiedziano dzień sportu, ja, jako człowiek wybitnie upośledzony jeśli chodzi o wychowanie fizyczne, stwierdziłam, że koniecznie trzeba się z niego zerwać. P. zaproponował Wrocław i już następnego dnia mieliśmy kupione bilety. 




Pojechaliśmy - tradycyjnie już - Polskim Busem. Kolejny raz sprawdził sie bez zarzutu, po dokładniejszą recenzję tego środka transportu zapraszam tutaj, a do kupowania biletów tutaj. Za przejazd w obie strony zapłaciliśmy 35 zł za osobę, ale zdecydowanie nie była to najniższa dostępna cena. Rezerwowaliśmy bilety kilka dni przed wyjazdem, gdybyśmy zaplanowali to wcześniej, byłoby zdecydowanie taniej. Ale, bez marudzenia, pojechaliśmy. Dodatkowo, jadąc w obie strony zajęliśmy najlepsze miejsca - u góry, na samym przodzie. Widok z przedniej szyby był niesamowity, ale ostre zakręty były nieco stresujące - ciągle wydawało mi się, że się nie wyrobimy i w coś wjedziemy. Na szczęście dojechaliśmy bezpiecznie.



Pierwszym punktem naszej wycieczki był wrocławski Aquapark. Szczerze mówiąc, nie jestem jego wielką fanką, bardziej podoba mi się choćby w Krakowie - chociaż przyznaję, że zjeżdżalnia z pontonami we Wrocławiu wymiata. Po prostu szukaliśmy jakiegoś głównego punktu naszego wyjazdu, bo choć spacery są spoko, to od rana do wieczora byłyby dość męczące - zwłaszcza dla P. który nie rozumie tego, że ja po prostu nie potrafię chodzić powoli i woli siedzieć na ławce :) Nie obyło się bez przygód z zagubionymi kąpielówkami czy lądowaniem z pontonowej zjeżdżalni na twarzy, ale bawiliśmy się świetnie. Zawsze na basenach budzi się we mnie małe dziecko - nie żebym na co dzień zachowywała się tak samo - i zaczynam się strasznie wygłupiać. 

Po basenie rozpoczęliśmy poszukiwania jakiegoś obiadu - zależało nam na czymś smacznym, tanim (bo przygoda z kąpielówkami nieco uszczupliła nasze portfele) i bezmięsnym (piątek). Tutaj z pomocą przyszedł blog Mo, która kilka razy wspominała o wrocławskiej gastronomii. Wybór padł na Bratwursty, ciężarówkę z jedzeniem, która miała się znajdować w pobliżu rynku. Kiedy byliśmy już bardzo blisko, okazało się, że autko stacjonuje jednak przy dworcu PKS, od którego byliśmy już dość daleko. Z pomocą przyszła nam inna ciężarówka, położona nieco bliżej, bo na Wyspie Słodowej. Happy Little Truck, również polecana przez Mo, serwuje najlepsze pizze na świecie. No, może nie na świecie, bo włoskich pizz nic nie pobije, ale ta z Happy.. była w bardzo włoskim stylu. Cienkie ciasto pieczone w palonym drewnem piecu, duża ilość mozzarelli, sos ze świeżych pomidorów a do tego listki bazylii i oliwa. Pizza w rozmiarze 32 cm kosztuje ok. 15 złotych, a do wyboru mamy trzy rodzaje - wszystkie są wegetariańskie.


Kiedy już jesteśmy przy kulinariach, wspomnę o Bratwurstach, które w końcu udało nam się odwiedzić pod koniec naszej wyprawy. Zasadniczo możemy tu nabyć kiełbachę w kilku rodzajach, co mnie średnio urządza bo nie przepadam za mięsem, szczególnie kiełbasą a już szczególnie grillowaną. Ale znaleźliśmy coś, co podpasowało nam o wiele bardziej - smażony ser w bułce. Uwielbiam smażony ser, jest to moja obowiązkowa pozycja po nartach i jedyne danie, jakie zamawiam w słowackich restauracjach. Tutaj dodatkowo podany w chrupiącej bułce, z sosem tatarskim, sałatą i pomidorem, za uwaga... 9 złotych. Bułka jest niezwykle sycąca i już po połowie byłam najedzona. 




Poza jedzeniem, sporo spacerowaliśmy po mieście. Przeszliśmy piechotą trasę od basenu do rynku, który obeszliśmy wokół, powłóczyliśmy się po Wyspie Słodowej i wróciliśmy na dworzec PKS. Założeniem był właśnie taki leniwy dzień spędzony w pięknym miejscu, więc nie szukaliśmy specjalnie żadnych zabytków czy wystaw - z resztą ani mnie ani P. szczególnie one nie kręcą. 
Jeżeli chodzi o Wrocław, świetną opcją są rowery. My tym razem z niej zrezygnowaliśmy, ale korzystaliśmy wcześniej i sprawdza się bardzo fajnie. W wielu punktach w mieście można znaleźć wypożyczalnie rowerów, obsługiwane przez automat. Warunkiem jest posiadanie karty bankowej. Pierwsza godzina wypożyczenia kosztuje 2 zł, każda kolejna 4, a wypożyczenie poniżej 20 minut jest całkiem darmowe. Rowery możemy oddawać w dowolnych punktach z automatami, więc można podjechać kawałek i odstawić rower, a potem znów go wypożyczyć. Jest to ciekawsza opcja niż jazda tramwajami, bo możemy zwiedzić kawałek miasta. Warto jednak przed wyjazdem zaopatrzyć się w aplikację nextbike i założyć na niej konto - zaoszczędzimy sporo czasu.










My tym razem mieliśmy na Wrocław tylko jeden dzień, ale jeśli ktoś chce się zatrzymać tam na dłużej, niedrogim kosztem - polecam camping przy stadionie. O ile sam capming jest nieco.. kontrowersyjny, łazienki zaniedbane, pełne pająków (to chyba największa wada) i nagich, niemieckich emerytek, to położony jest niedaleko najpiękniejszego, w moim odczuciu, miejsca we Wrocławiu - pergoli z fontanną multimedialną. Bardzo żałuję, że tym razem nie udało nam się tam wybrać, ale musieliśmy dojechać do domu w miarę wcześnie. Pokazy na fontannie - szczególnie te wieczorne - są przepiękne, zawsze dostarczają mi wielu emocji, mają w sobie coś nostalgicznego, skłaniającego do jakiejś refleksji... to jedno z tych wydarzeń, które obserwuje się zapartym tchem, a kiedy się kończy - czuje się pustkę. Polecam każdemu, kto jeszcze nie widział


Na zakończenie dodam, że Wrocław jak na razie jest moim małym marzeniem, nie wiem jeszcze co chcę studiować, ale wiem już, że właśnie tam. Za każdym razem odkrywam nowe, piękne miejsca i inny Wrocław zostaje w mojej pamięci. Zazdroszczę tym, którzy już tam mieszkają - choć może nie ma czego. Piękno docenia się najbardziej, kiedy się go nie zna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz